Trudno idzie się po władzę w okresie kryzysu gospodarczego i rozszalałej inflacji. Wszystko inne można ludziom obiecać: pieniądze z KPO, zmianę prawa antyaborcyjnego, zakończenie kosmicznych inwestycji rodem z lat 70., a nawet praworządność. Ale jak mówić ludziom o tym, że trzeba będzie przykręcić śrubę finansową? Kto wtedy zagłosuje za opozycją?
Polityka PiS w tej kwestii jest jasna: koszty kryzysu przerzucane są na obywateli, a potem części z nich refunduje się stratę, w dokładnie adresowany wyborczo sposób. Rekompensata pokrywa oczywiście tylko część wzrostu kosztów utrzymania, ale złudzenie, że „rząd coś daje” cementuje sumienie elektoratu.
Czytaj więcej
Rada Polityki Pieniężnej nie zakończyła cyklu podwyżek stóp procentowych tylko go przerwała. Ale kolejne podwyżki są mało prawdopodobne – sugerował w czwartek prezes NBP Adam Glapiński, uzasadniając środową decyzję RPP.
A co ma zrobić opozycja, która niczego wypłacać nie może? Guru neoliberałów, prof. Leszk Balcerowicz stwierdził niedawno, że „mamy teraz powtórkę z czasów Gierka, bo wtedy też była bonanza kosztem przyszłości. Teraz przychodzi czas zapłaty” – mówił w rozmowie z INNPoland.pl.
I dodał: – Duża część odpowiedzialności spada na parlament. Rząd jest w dużej części wspierany przez opozycję, która głosuje za zwiększeniem wydatków i deficytu. To powinno się skończyć. Nie jest prawdą, że jeżeli rządzą populiści, to trzeba ich popierać, bo nie wygra się wyborów. Opozycja musi być umiejętnie niepopulistyczna.