Zajęci batalią o rezolucję Parlamentu Europejskiego „w sprawie Polski", podróżami Komisji Weneckiej czy też szczytami Unii Europejskiej na temat uchodźców oraz peregrynacjami „tercetu egzotycznego" w składzie: Angela Merkel, Donald Tusk, Frans Timmermans, do tureckich obozów dla uciekinierów, za mało myślimy o rzeczy równie fundamentalnej dla przyszłości polityki europejskiej. Oczywiście chodzi o nowe rozdania personalne, które nastąpią na szczytach UE w 2017 roku.
Dla Junckera nie ma alternatywy
Na razie pewnik jest jeden: najbardziej atakowany ze wszystkich trzech szefów organów Unii przewodniczący Komisji Europejskiej, były premier Luksemburga (przez 14 lat), Jean-Claude Juncker mimo słynnej afery podatkowej jako jedyny może spać spokojnie. Tylko on ma 100-procentową pewność, jeśli nie wydarzy się nic nadspodziewanego, że zachowa stanowisko.
Dla Junckera nie ma alternatywy, jakkolwiek by to zabrzmiało. Inni w tym trójkącie unijnej władzy, coraz częściej zwanym trójkątem bermudzkim, czyli Martin Schulz oraz Donald Tusk, nie mają żadnej pewności reelekcji. Większe pole manewru ma niemiecki socjaldemokrata, który już cztery lata kieruje Parlamentem Europejskim. Polityk SPD chce być dalej, trzeci raz z rzędu (!), szefem europarlamentu. Ta sztuka nie udała się nikomu przed nim. Rzecz w tym, że o ile jego pierwsza (2012–2014) i druga, obecna kadencja (2014–2017) były elementem „wielkiej koalicji" w PE, czyli chadeków z Europejskiej Partii Ludowej i socjalistów, o tyle teraz EPL chce po pięciu latach „postu" objąć funkcję szefa europarlamentu. Z pięciu kandydatów opisywanych przeze mnie na łamach „Rzeczpospolitej" („Kto po Martinie Schulzu", 29.02.2015) zostało czterech, bo wycofał się Austriak Othmar Karas. A w gruncie rzeczy poważnych trzech: Włoch Antonio Tajani, dwukrotny komisarz i obecny wiceprzewodniczący PE, Słoweniec Alojz Peterle, były premier, wicepremier i dwukrotny szef MSZ swojego kraju, od 12 lat w PE, oraz Francuz Alain Lamassoure, również były minister i eurodeputowany (1989–1993 i od 1999).
Kampania wyborcza będzie trwała w najlepsze, a to oznacza, że maleją, choć nie nikną, szanse Schulza na rekordową trzecią elekcję. EPL ma 225 posłów do Parlamentu Europejskiego, socjaldemokraci 193. Lewicy trudno będzie stworzyć koalicję „wszyscy kontra EPL", także dlatego, że wielkie ambicje sięgające fotela szefa PE przejawia lider frakcji liberałów, były premier Belgii Guy Verhofstadt. Wybrany po raz drugi na przewodniczącego grupy ALDE chce jeszcze więcej, pomny, że liberał z Irlandii Patrick (Pat) Cox w wyniku rzadkiej w historii PE koalicji chadeków i liberałów został szefem Parlamentu Europejskiego w styczniu 2002 roku w miejsce francuskiej republikanki Nicole Fontaine. Szans nie ma, ale ambicje – wręcz przeciwnie.
Czyżby więc groził nam europejski pat? Nie sadzę. W gruncie rzeczy decyzje zapadną nie w roku przyszłym, ale już pod koniec tego. Rzecz w tym, że wybór szefa brukselsko-strasburskiego parlamentu nie jest tak naprawdę autonomiczną sprawą PE, tylko częścią szerszych europejskich puzzli.