Najważniejszą cechą dzisiejszej kultury jest celebrytyzm. Nieważne, co się mówi i pisze, ważny autor. Gdy jest hołdowniczo pieszczony przez media, nagradzany przez polityków, trzeba spijać słowa padające z jego ust jako najprawdziwszą prawdę, nawet jeśli to bełkot. Gdy wystąpi nieznany profesorek albo pisarzyna, to anonimowa samotność jest gwarancją nieważności wszystkiego, co ma do powiedzenia.

Najlepszym przykładem jest Yuval Noah Harari, najbardziej pokupny intelektualista naszego wieku. Obszczekują go, oczywiście, pomniejsze pieski, których nikt nie słucha i nie czyta: bo ateista, homoś, żyd-buddysta, uważający narkotyki za element jutra. A co już wyjątkowo gorszące, przyjął go premier Morawiecki, który niedawno obiecywał rechrystianizację Europy.

Tylko osobie powierzchownej w zetknięciu ze sztuczną inteligencją wydaje się, że przewyższa ona człowieka i wkrótce zapanuje nad światem

Jedyną racjonalną krytykę przesłania izraelskiego profesora opublikował Łukasz Lamża w „Tygodniku Powszechnym”: Harari nie głosi niczego nowego, powtarza tylko efektownie i z wielką pewnością siebie to, co już od dawna znane i wiadome. Taka jest właśnie istota celebryctwa: jak u inżyniera Mamonia z niezapomnianego filmu „Rejs” – podobają się nam te piosenki, które już znamy. Żadnych wielkich pytań, jakie zadaje sobie człowiek w rozpaczy albo w krótkotrwałym przypływie szczęścia. Żadnej filozofii, a już broń Boże metafizyki! Żadnej bezradności wobec Tajemnicy, chociaż nauka już od paru dziesięcioleci zrozumiała, że są tajemnice, których nie rozwikła. Zapomnieć o Sokratesowym „nie wiem”, powtarzać innymi słowami liczące ponad 200 lat przekonanie Laplace’a, że znając parametry wszystkich cząstek, poznamy także przyszłość wszechświata.

Jak zostać celebrytą? Tytuły naukowe to za mało, bo profesorów mamy dziś na pęczki. Ścibolenie lajków też nie wystarczy, można w ten sposób zostać idolem lokalnej gazetki albo internetowej bańki. Może – powiadają niektórzy – kreuje ich homoseksualno-lewicowa mafia trzęsąca kulturą? Nie wiem… Wiem tylko, że „Homo Deus”, człowiek równy bogom z tytułu jednej z książek Harariego, to pseudonaukowa bajka. Tylko osobie powierzchownej w zetknięciu ze sztuczną inteligencją wydaje się, że przewyższa ona człowieka i wkrótce zapanuje nad światem, a jest to wciąż mechaniczny twór bez świadomości. Dotąd nie wiemy, jak ewolucja przekroczyła barierę życia, tak samo nie pojmujemy, jak rodzi się świadomość.