Kto pamięta czasy PRL, pamięta też (niestety) „wyroby czekoladopodobne”. To coś, co miało być czekoladą, ale wcale nią nie było. Donald Tusk czasy „słusznie minione” pamięta całkiem nieźle i może stąd czerpie inspirację w debacie na temat jednej listy wyborczej na opozycji.
Budowanie sojuszy to nawiązywanie porozumień programowych, personalnych i strategicznych. Mieści się w tym także i „antypis”, ale nie wystarczy. Trzeba też porozmawiać o rządzie, i to zarówno o jego składzie personalnym, jak i o programie. Może nie o wielkich ideach, bo w tej sprawie tyle opinii, ilu polityków, ale chociaż o operacyjnym kilkupunktowym planie pierwszych działań po – w co opozycja wierzy – wygranych wyborach.
To lepiej przekona wyborcę, że będzie miał okazję głosować na ludzi, którzy wiedzą, czego chcą, niż miraż jednej listy, który nie mówi nic o tym, w jakim kraju będziemy żyć po wyborach.
Czytaj więcej
Partia Jarosława Kaczyńskiego szykuje się na poważne zmiany. I na przygotowania do wyborów.
Perspektywa budowania wspólnego rządu, jeszcze bez wiedzy o tym, kto ile uzbierał głosów, kto się omsknął, komu poszło lepiej, niż przewidywały sondaże, to wehikuł pozwalający na zaangażowanie obywateli w dyskusję i stworzenie wrażenia, że wreszcie politykom chodzi o coś więcej niż zbudowanie kolejnej partii władzy.