Załóżmy, że za jakiś czas dojdzie do kolejnego spięcia pomiędzy którymś przedstawicielem naszej władzy a Unią Europejską. Przy okazji pojawi się kolejny spór o wykładnię jakiegoś przepisu prawnego, ocenę czyjegoś zachowania... Już teraz, bez wgłębiania się w szczegóły, można a priori przyjąć, jakie komentarze przy tej okazji się pojawią: która gazeta potępi rząd, która przymknie oko na czyjeś niedociągnięcia, a która je przejaskrawi.
Cóż w tym dziwnego? – ktoś zapyta. Ano, moim zdaniem jest to smutny obraz panującego obecnie w większości opiniotwórczych redakcji podejścia do debaty publicznej. Bardzo dobrze, że istnieje zróżnicowanie poglądów na sprawy aborcji, polityki zagranicznej, sądownictwa czy obrony narodowej. Bardzo dobrze, gdy komentatorzy życia publicznego w sposób wzajemnie zróżnicowany oceniają konkretne wydarzenia polityczne i okołopolityczne. Problem pojawia się wtedy, gdy przy takich ocenach ideologia miesza się trochę z trzeźwą oceną konkretnych sytuacji, a wyrażane przekonania – ze źle rozumianą solidarnością. I gdy zaczyna dominować sztampa: jesteś za PiS? To dostajesz od razu w pakiecie określone oceny konkretnych zdarzeń i zjawisk naukowych. Jesteś za PO? To twoja ocena automatycznie będzie w stu procentach odwrotna.
Oj tam, oj tam
Oczywiste jest, że publicyści bardziej sympatyzują z jedną opcją polityczną, a mniej z inną. Ale czy okoliczność ta usprawiedliwia wszelkie oceny wszelkich przeszłych i przyszłych zdarzeń? Czy ocena konkretnego zachowania prezydenta, premiera, szefa opozycji z kolejnych dni to element ideologii? Spójrzmy jeszcze raz na sprawę Trybunału Konstytucyjnego (która w moim przekonaniu szczególnie ten problem uwidoczniła). Podstawową kwestią jest tutaj ocena przepisów prawnych. Czym innym będzie ocena występowania – bądź braku występowania – politycznych motywacji u sędziów Trybunału, intencji obecnej władzy, a czym innym sucha ocena konkretnych regulacji. Albo zwróćmy uwagę na inny przykład (trochę zresztą powiązany ze sprawą TK): na wystąpienie Baracka Obamy w Polsce. Znów mamy tu do czynienia z oceną tego, co konkretnie prezydent USA miał na myśli i czy chodziło mu o krytykę sytuacji w Polsce: jakich słów użył i jak te słowa są rozumiane w języku dyplomacji.
Jak zachowała się przy tej okazji większość prawicowych komentatorów? Bardzo szybko suchą, obiektywną wykładnię prawa i ocenę znaczenia słów Obamy dostosowała do interesów i linii narracyjnej obecnej władzy. Rzadko pojawiła się u nich wątpliwość, czy na pewno z zachowaniem prezydenta Polski i rządu jest wszystko w porządku. A jeśli nawet pewne wątpliwości wystąpiły, jeśli nawet uchwalanie kolejnych słabych technicznie i ustrojowo ustaw nie jest do końca poprawne, to cóż z tego – chciałoby się rzec: „oj tam, oj tam". Nie mam akurat w tym kontekście pretensji do polityków PiS czy np. rzecznika rządu – życzliwa dla nich interpretacja wszystkich zdarzeń jest w ich interesie. Ale niezależni publicyści? Oni przecież powinni służyć opinii publicznej, powinni wyrażać obiektywne przekonania, a nie wykalkulowane oceny, bardziej życzliwe dla jednych opcji, mniej życzliwe dla drugich. Tyle się mówi o tworzeniu w Polsce dwóch zamkniętych plemion. Czy większość publicystów z dnia na dzień takiego podziału w opisany sposób nie pogłębia?
Ideologia a ocena
Negatywne przypadki dotyczą praktycznie wszystkich środowisk politycznych i publicystycznych. Straż miejska Warszawy pośpiesznie gasiła znicze upamiętniające tragedię smoleńską? Oj tam, oj tam – nie bądźmy tacy drobiazgowi. Część ministrów poprzednich rządów dopiero w trakcie obejmowania urzędu po raz pierwszy spotykała się na poważnie z problematyką, którą miała się zajmować? Bez przesady, bez przesady...