Jak grom z jasnego nieba spadła na mnie podana przez „Rzeczpospolitą" (12 września 2016 r.) wiadomość, że z inicjatywy szefa Komisji Europejskiej Jeana-Claude'a Junckera odbywają się rozmowy w sprawie powołania sztabu generalnego wspólnych europejskich sił zbrojnych i że – wedle słów ministra ds. europejskich RP Konrada Szymańskiego – Polska nie sprzeciwia się tym planom.
Przecieram oczy ze zdumienia. Oto najważniejsi politycy formacji rządzącej, za nimi zaś minister spraw zagranicznych wzywają (jak najsłuszniej) do rozpoczęcia poważnej debaty na temat przyszłości Europy, do wyciągnięcia właściwych wniosków z opuszczenia Unii Europejskiej przez Wielką Brytanię, do słuchania ludzi, do obrania kierunku na wzmocnienie państw narodowych. Zapowiadają oni pojawienie się konkretnych polskich propozycji. A tymczasem wychodzi na jaw, że konkret – i to jaki! – już jest w postaci trwających w najlepsze konsultacji, których cel to kolejny, tym razem wręcz milowy krok w procesie kasowania suwerenności państw członkowskich, wzmocnienia unijnej centrali, rozszerzenia jej władzy na newralgiczny obszar obronności.