Czy w wyborach samorządowych 2018 r. czeka nas kryzys podobny do tego, który wstrząsnął Polską polityką przed trzema laty? Złożyły się nań wówczas katastrofa systemu informatycznego obsługującego wybory, skokowy wzrost liczby głosów nieważnych wywołany przez książeczkę zawierającą listy kandydatów oraz istotny wzrost poparcia dla partii umieszczonych na jej pierwszej stronie.
O ile pierwszy z tych problemów nie powinien się powtórzyć, o tyle w przypadku dwóch kolejnych trudno poczuć się uspokojonym. Wygląda na to, że zarówno posłom, jak i Państwowej Komisji Wyborczej (PKW) wydaje się, że problemów tych można uniknąć stosunkowo małym kosztem. Wystarczy dodanie strony tytułowej do wyborczej książeczki i przeprowadzenie kampanii informacyjnej, tym razem pozbawionej błędów. Jako uspokajający argument przywołuje się ostatnie wybory sejmowe oraz wcześniejsze europejskie, w których zastosowanie książeczki nie doprowadziło do zwiększenia liczby nieważnych głosów. Tymczasem takie porównania są nieuprawnione – pomijają one kluczowy tu fakt: w wyborach różnych rodzajów nie głosują ci sami wyborcy.