W kwestii wejścia do Unii kierowana przez mnie wówczas „Gazeta Polska" powiedziała zdecydowanie „tak". Uczyniliśmy to nie z miłości do brukselskiej biurokracji, lecz z poczucia, iż mentalnie, cywilizacyjnie, kulturowo jesteśmy częścią Zachodu. Dziś już mało kto o tym pamięta, ale gdzieś w połowie lat dziewięćdziesiątych rozpętała się, bezpośrednio wokół nas, po prawej stronie sceny politycznej, medialna kampania pod hasłem „precz z Europą, masonami, Ameryką, NATO". Propozycja była czytelna, zresztą niespecjalnie się z nią kryto: Z Rosją przeciw zgniłemu Zachodowi. Nie po to w przeszłości stawałem wielokrotnie w obronie historycznej roli i pozycji Romana Dmowskiego, żeby teraz spokojnie patrzeć, jak jego idea powraca w paskudnej bogoojczyźnianej karykaturze. Zareagowaliśmy z całą mocą i nasze „tak" dla Unii było oczywistą konsekwencją a zarazem niezbywalnym elementem podjętej przez nas kampanii przeciw „łubiankowym" sentymentom i zalotom. Już wkrótce przyszło nam słono zapłacić za tę akcję: gdyby nie ona, nie byłoby zamachu na „Gazetę Polską".