Kulinarne wspomnienia w nostalgicznym stylu, gloryfikujące przedwojenne ziemiaństwo, trwają już tak długo, że z lekka irytują, a podretuszowany – najlepiej w sepii – obraz jowialnego dziedzica majątku Niewyrypy Dolne raczącego się wraz z dobrotliwym plebanem kawą ze śmietanką popołudniem drugiego dnia świąt po Zmartwychwstaniu Pańskim jest tak oklepany, że aż mdły. Dominacja bogoojczyźnianej wizji Wielkanocy, skoncentrowanej na przeżyciach gastronomicznych, ujawniająca się w okolicznościowych toastach, przytłacza:
„O panowie! Niech los w dani
Przynosi nam dużo zysku:
Bądźmy zdrowi i rumiani
Jak to prosię na półmisku".
Oprócz prosięcia na półmisku w świętach Wielkiejnocy bystry obserwator może dostrzec element pozażywieniowy, aspekt kulturotwórczy, identyfikacyjny i wspólnotowy. Tym, którzy nie „zatrybili", Eleonora Trojan wyjaśnia, o co chodzi: „Tradycje przyrządzania posiłków od zawsze odróżniały od siebie społeczeństwa. Każde miało własne, często przypieczętowane setkami lat obyczaje i receptury. Kiedy myślimy o polskości, nie mamy na myśli wyłącznie trudnej historii i języka, ale również kuchnię. Jej istotnym elementem jest także sposób konserwowania żywności. Malinowy dżem, truskawkowy kompot i ogórek w słoiku wprawdzie nie mają ciężaru gatunkowego poematów Mickiewicza, ale są istotnym elementem naszej narodowej świadomości" („Dawny wyrób. Przetwory”).
Polaków ku ich świadomości narodowej z podwójną mocą skierował Mikołaj Rej, pierwszy raz z pomocą gęsi („iż Polacy nie gęsi, iż swój język mają"), drugi – za pomocą ćwikły: „Nuż też ćwikiełki w piec namiotawszy, a dobrze przypiekszy, nadobnie ochędożyć, w talerzyki nakrajać, także w faseczkę ułożyć, chrzanikiem, co nadrobniej ukrążawszy, przetrząsać, bo będzie długotrwała. Także koprem włoskim troszkę przetłukszy, przetrząsać, a octem pokrapiać, a solą też trochę przesalać, tedy to jest tak osobny przysmak ani twoje limonje, bo i rosołek barzo smaczny, i sama pani ćwikła, bo już będzie i barzo smaczna, i barzo nadobnie pachnęła" („Żywot człowieka poczciwego", 1568 r.).
Minęło 45 lat i w 1613 r. Szymon Syreński opisał ćwikłę jako „jarzynę ubogich": „Bywa do przysmaku stołowego przyprawowana, korzenie odwarzają albo pieką w piecu po pieczywie albo w żarzystym popiele, potym skórę zwierzchnią z niej zejmują, w talarki krają i w faseczki warstwami chrzanem w kostki drobno pokrajanym przesypują, ini pieprzem a octem. W Litwie wespół kwaszą ją z rzepą, z czosnkiem, z cebulą a kapustą i z bielami [rodzaj grzybów], warstwami prześcielając, i zowią to kwaszeniną" („Zielnik herbarzem z języka łacińskiego zowią").