Wprowadzenie sił Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (ODKB) do Kazachstanu to kiepska wiadomość dla tych narodów, które po upadku Związku Radzieckiego oparły swoje bezpieczeństwa na militarnym sojuszu z Rosją. Przez wiele lat działalność organizacji ograniczała się do wspólnych manewrów i spotkań przywódców krajów członkowskich. Żaden nie chciał powrotu ZSRR.
Puszka Pandory została otwarta po interwencji w Kazachstanie, bez której dzisiaj tym środkowoazjatyckim krajem rządziłby zapewne już ktoś inny. Miarka się przebrała po 30 latach autorytarnych rządów. Ale, jak się wyraził w poniedziałek Władimir Putin, państwa ODKB „nie dopuszczą do kolorowych rewolucji”. Na postradzieckiej przestrzeni zaczyna się nowa historia i wiele krajów, którym niepodległość spadła na głowę na początku lat 90., będzie musiało o nią naprawdę zawalczyć.
Władcy rdzewieją
A limit bezkolizyjnych rządów został wyczerpany nie tylko w Kazachstanie. Bez bagnetów władzy nie utrzyma już też Aleksander Łukaszenko na Białorusi, rządzący od 1994 roku. Dlatego wszedł z Rosjanami już we wszystkie możliwe układy i nawet schował się pod rosyjski parasol jądrowy, podpisując wspólną doktrynę wojskową. Wygląda też na to, że bez wsparcia Moskwy problem z utrzymaniem władzy może mieć urzędujący od 1992 roku przywódca Tadżykistanu Emomali Rahmon, który w poniedziałek przekazywał Putinowi niepokojące wieści z tadżycko-afgańskiej granicy. Niemalże wprost mówi, że bez militarnej obecności Rosjan (201. baza wojskowa) nie poradziłby sobie z tymi wyzwaniami, i wzywa do utworzenia „pasa bezpieczeństwa”, większego zaangażowania sojuszników z ODKB.
Nie podskoczy też Putinowi biedna gospodarczo Kirgizja (znajduje się tam m.in. rosyjska baza lotnicza), gdzie w ostatnich dekadach dochodziło do kilku rewolucji, ale żadna nie doprowadziła do oderwania się od Rosji. Niewiele do powiedzenia ma też Armenia, zwłaszcza po przegranej w 2020 roku wojnie z Azerbejdżanem. Nie dość, że od lat Rosjanie strzegą armeńsko-tureckiej granicy (mają 102. bazę w Giumri), to jeszcze rosyjscy żołnierze na dobre zadomowili się w Górskim Karabachu. A że Kreml od lat jest głównym pośrednikiem w tym konflikcie, na żadne spięcie z Rosjanami nie mogą sobie pozwolić też Azerowie. Są zaprzyjaźnieni z Turcją, ale w Baku nikt nie chciałby testować Moskwy, by Putin stanął jednoznacznie po stronie Erywania. A wydarzenia w Kazachstanie to zła wieść dla bogatego w złoża ropy i gazu Azerbejdżanu i urzędującego tam od niemal 20 lat Ilhama Alijewa, który władzę przejął po ojcu.
Gdzie nie ma Rosjan?
Na mapie dawnego Związku Radzieckiego już prawie nie ma kraju, do którego w ostatnich dziesięcioleciach militarnie nie powróciłaby Rosja. Od początku lat 90. Rosjanie kontrolują sytuację w mołdawskim Naddniestrzu, a to ciągle w mniejszym lub większym stopniu przekłada się na wewnętrzną i zagraniczną politykę całego państwa. W 2008 roku na części została rozebrana (oderwano Abchazję i Osetię Południową) i ledwie uszła z życiem Gruzja. W roku 2014 Ukraina straciła Krym i część Donbasu, pochowała tysiące żołnierzy i ciągle żyje w stanie niekończącej się wojny i niepewnego jutra.