Niewiele jest postaci w najnowszej historii Polski, które budzą tak wielkie emocje jak zmarły 11 lutego 2004 r. na Florydzie pułkownik, a od 11 listopada 2016 r. generał brygady Ryszard Kukliński. Jego pomnik zostanie odsłonięty w poniedziałek o godz. 21 na krakowskim placu Jana Nowaka-Jeziorańskiego.
Zacięta walka na słowa pomiędzy jego przeciwnikami a zwolennikami jest tak naprawdę sporem między tymi, którzy tęsknią za Polską Ludową, dostrzegając w niej głównie pozytywy, a tymi, dla których była ona sowiecką kolonią. Pierwsi nazywają go sprzedawczykiem i domagają się ponownego zdegradowania do stopnia szeregowca, dla drugich jest Konradem Wallenrodem XX w. i pierwszym polskim oficerem w NATO, któremu należą się Order Orła Białego oraz awans generalski. Wykształceni w sowieckiej Woroszyłowce oficerowie byłego Ludowego Wojska Polskiego widzą w nim przede wszystkim człowieka, który złamał przysięgę, kombatanci Armii Krajowej – swojego ideowego spadkobiercę. Wystarczy przywołać dwie wypowiedzi, aby ujrzeć, jak skrajnie był oceniany. Pierwsza: „Znałem dobrze pułkownika Ryszarda Kuklińskiego. To zdrajca i sprzedawczyk, niegodny munduru oficera Wojska Polskiego. Przekazał wszystkie nasze podstawowe plany strategiczne nieprzyjacielowi. To był bardzo inteligentny oficer. Inteligentny zdrajca". To marszałek Wiktor Kulikow, I wiceminister obrony Związku Sowieckiego, głównodowodzący wojsk Układu Warszawskiego.
Druga: „Pułkownik Kukliński – stwierdzam to z naciskiem – nie był zwyczajnym agentem wywiadu USA. Był odważnym sojusznikiem Ameryki i to w chwili, gdy całe dowództwo Wojska Polskiego było zaprzedane Sowietom. Był pierwszym polskim oficerem w NATO, a zarazem inicjatorem tajnej współpracy między Wojskiem Polskim a Armią Stanów Zjednoczonych. Ryzykując życie i nie tylko swoje, ale swojej rodziny, godnie zasłużył się Polsce". A to słowa profesora Zbigniewa Brzezińskiego, doradcy ds. bezpieczeństwa prezydenta USA Jimmy'ego Cartera.
Historyczna szansa
Kim więc był Ryszard Kukliński? Czy można się już pokusić o rzeczową, pozbawioną doraźnego kontekstu i emocji odpowiedź na to trudne pytanie? On sam widział w sobie oficera, który znalazłszy się w określonych okolicznościach, postanowił – zgodnie z wymogami sumienia i honoru – samotnie walczyć o niepodległość ojczyzny, dobierając sobie sojuszników, będących wówczas największymi wrogami Polski Ludowej, ale nie Polski. Doskonale odróżniał bowiem niepodległą Rzeczpospolitą od zwasalizowanego państwa, którego cywilne i wojskowe władze realizowały rację stanu obcego mocarstwa. Nigdy nie przeceniał swojej roli, o której tak mówił w przemówieniu podczas uroczystości wręczenia mu Honorowego Obywatelstwa Stołecznego Królewskiego Miasta Krakowa 29 kwietnia 1998 r.: „Uważam się za zwykłego żołnierza Rzeczypospolitej, który nie dokonał niczego, co wykraczałoby poza święty obowiązek służenia swojej Ojczyźnie w potrzebie. To, co być może wyróżnia mnie z ogromnej liczby ludzi zaangażowanych w przemiany historyczne Polski i Europy, to specyfika misji, jakiej się podjąłem i konsekwencji, jakie ta misja powoduje". Zawsze podkreślał, że świetnie rozumiał swych kolegów oficerów, których nie stać było na podobną decyzję. Niemal w każdym publicznym wystąpieniu powtarzał, że było wśród nich mnóstwo patriotycznie nastawionych ludzi, gotowych podjąć ryzyko walki z komunistycznym reżimem, ale zdających sobie sprawę, czym mógłby zakończyć się otwarty bunt.
Raz jeszcze zacytuję fragment jego przemówienia w Krakowie: „Duża część kadry oficerskiej LWP miała świadomość, że Związek Sowiecki, który napadł na Polskę i w zmowie z Hitlerem podzielił się polskim łupem, na którym ciążyły zbrodnie masowej deportacji polskiej ludności, Katyń i zdrada powstania warszawskiego, nie był sojusznikiem, lecz ciemiężycielem, który Polskę zniewolił, narzucił jej wasalne rządy i komunistyczny system. (...) W środowisku tym zaczęto się zastanawiać, czy w istniejących realiach możliwe jest jakieś wyjście, aby Polak nie był mądry po szkodzie, to znaczy, czy możliwe jest sformułowanie i realizacja jakiejś własnej koncepcji obronnej, która mogłaby uchronić naród przed grożącym mu holokaustem. Nie było to jeszcze żadne sprzysiężenie, a tylko ostrożne wzajemne sondaże i rozpoznanie ludzi podobnie myślących. Ponieważ nie można się było dogadać z »sojusznikiem«, w ostrożnej wymianie myśli, w niewypowiadanych do końca zdaniach zaczęto się zastanawiać, czy nie warto by zacząć rozmawiać z narzuconym Polsce »przeciwnikiem«".