Nie słyszeliśmy tej rozmowy. Dowiedzieliśmy się o niej to, co chcieli nam przekazać uczestnicy. Jeden reprezentuje demokratyczny Zachód, skrępowany procedurami, odpowiedzialnością przed elektoratem, lękiem przed utratą spokoju i komfortu. Drugi nie czuje się niczym skrępowany, a wywoływanie konfliktów jest dla niego sposobem na odtworzenie imperium. I przekazał to w sposób dobitny.
Czytaj więcej
"Nie należy przerzucać odpowiedzialności na barki Rosji, ponieważ to NATO podejmuje niebezpieczne próby podboju terytorium Ukrainy" - brzmi komunikat Kremla wydany po rozmowie Władimira Putina z Joe Bidenem.
Joe Biden powtórzył to, o czym od kilku dni wiedzieliśmy. Odpowiedzią na atak Rosji na Ukrainę miałby być pakiet sankcji, o sile nieznanej wcześniej. Na pewno nieznanej Rosji, porównywalnej natomiast do tej, którą na własnej skórze odczuł Iran. Czyli, jeżeli naprawdę wszedłby w życie, byłaby to bolesna izolacja gospodarcza i polityczna. Do tego dochodzi zapowiedź wsparcia dla państw wschodniej flanki NATO i, przede wszystkim, dla Ukrainy. Biorąc pod uwagę siłę rosyjskich oddziałów skoncentrowanych przy ukraińskiej granicy nie ma ono decydującego militarnego znaczenia, ale jest istotnym sygnałem politycznym.
Jak na Zachód w odniesieniu do Rosji - to dużo. Choć diabeł tkwi w szczegółach. W szczegółach realizacji gróźb w wypadku, gdy Putin zacznie wielką wojnę. Niepokojąco zabrzmiało wycofanie, zaraz po rozmowie przywódców, propozycji sankcji na Nord Stream 2, przewidzianych w amerykańskiej ustawie dotyczącej budżetu na obronę. Można jednak optymistycznie przyjąć, że nie jest to gest wobec Putina, lecz wobec Niemiec. Gest, który ma dać im szansę, by same zdecydowały się przyłączyć do zablokowania finansującego imperialną politykę Kremla rurociągu, jeżeli dojdzie do rosyjskiej inwazji na Ukrainę.