Na te jednoznaczne korzyści wskazują publikacje w recenzowanych czasopismach naukowych, w tym tegoroczne opracowanie Hagemejera, Michałka i Svatko z UW. Używając uznanej w akademickiej ekonomii metodologii, pokazują oni, że korzyści z członkostwa Polski w UE w 15 lat po akcesji sięgają 31 proc. PKB per capita. Jeżeli próbować do tego doliczyć pozytywną presję UE na rynkowe reformy instytucjonalne w Polsce, ten odsetek może sięgnąć nawet 55 proc.
Czyje to saldo
Podjęta przez prof. Zbigniewa Krysiaka we wspólnym raporcie z prof. Tomaszem Grzegorzem Grossem próba wyrokowania o bilansie obecności Polski w UE na podstawie jednej tabelki, zestawienia funduszy unijnych, zysków zagranicznych przedsiębiorstw i eksportu towarów, wygląda na tym tle kuriozalnie. Po jednej stronie mamy naukowy artykuł, a po drugiej raport na zamówienie eurosceptycznego polityka.
Główne wyliczenia w raporcie można by nazwać „saldem Krysiaka", gdyby nie to, że podobne zestawienia prezentował już w przeszłości w Polsce Janusz Kowalski. Nie dość, że takie zestawienie nie ma sensu, to jeszcze prof. Krysiak popełnił przy nim błędy metodologiczne oraz nie uwzględnił wielu istotnych elementów pokazujących korzyści na ponad bilion złotych.
Zresztą w całym raporcie pojawiają się kardynalne błędy. W jednej z części analizy Krysiak sumuje transakcje dotyczące aktywów z transakcjami dotyczącymi pasywów. To absurd. Autor próbuje podważyć fundamentalną właściwość bilansu płatniczego – że zawsze jest on równy zero. Budzi to poważne wątpliwości co do rzetelności i prawidłowości wszystkich pozostałych obliczeń. Mankamenty w zasadzie dyskwalifikują te obliczenia. Muszą się one spotkać z ostrą krytyką i reakcją, bo są paliwem dla polityków, którzy chcą polexitu.
Najgorsze jest to, że prof. Krysiak w zestawieniu prezentowanym w Sejmie używa pojęcia „strat". Mówienie o stratach jest aberracją ekonomii, gigantycznym kłamstwem. Trzeba zacząć od tego, że istotą wymiany handlowej, otwierania rynków, inwestycji zagranicznych jest to, że korzystają obie strony. Na istnieniu wspólnego rynku UE korzystają wszystkie strony wymiany handlowej, w tym Polska. A jeżeli jakaś ze stron ma wyższe zyski, to nie oznacza, że druga strona coś traci.