Na początku lipca tego roku odbyło się w Parlamencie Europejskim głosowanie nad projektem nowej dyrektywy o prawie autorskim. Parlament odrzucił tekst projektu dyrektywy autorstwa Komisji Prawnej, co poparli wszyscy polscy europosłowie, z chwalebnym wyjątkiem posła Bogdana Wenty z PO. Jest to przegrana bitwa w wojnie o przyszły kształt prawa autorskiego. Głosowanie poprzedziła krótka, lecz bardzo intensywna kampania w mediach oraz bezprecedensowa akcja nacisku na europosłów. Ich skrzynki poczty elektronicznej zostały zalane tysiącami jednobrzmiących apeli internautów, a linie telefoniczne zablokowane podobnymi apelami. Wszystko to w celu niedopuszczenia do „podatku od linków" oraz „cenzury w internecie". Oba te porównania są nieuprawnione, co czyni kampanię kłamliwą.
O co chodziło więc w rzeczywistości? Dobrze wyjaśnia to artykuł z pierwszej strony „The New York Times", który ukazał się nazajutrz po głosowaniu. Tytuł jest znamienny: „Tech Giants Win a Battle Over Copyright Rules in Europe", czyli „Giganci technologiczni wygrywają bitwę o zasady prawa autorskiego w Europie". Artykuł nie jest więc o triumfie wolności obywatelskich, prawa do informacji ani o zatrzymaniu wysiłków zmierzających do wprowadzenia cenzury, czego można by się spodziewać po tak liberalnej gazecie. Lekturę polecam wszystkim, którzy chcieliby bez uprzedzeń dowiedzieć się, o co naprawdę chodzi w wojnie o prawo autorskie.
Przemysł internetowy kwestionował głównie dwie propozycje. Po pierwsze, rozwiązania zmierzające do lepszej ochrony wydawców prasowych przed pasożytniczym wykorzystaniem ich treści w internecie. Po drugie, zaproponowano pewną modyfikację zasad działania platform oferujących dostęp do utworów w internecie, przy czym dyskutowane rozwiązania odległe były w opinii przemysłów kreatywnych od idealnych i z pewnością nie miały nic wspólnego z postulowaniem cenzury.
Fikcyjna ochrona
Wojna o prawo autorskie jest globalna. Przemysły nowych technologii od lat konsekwentnie osłabiają ochronę prawnoautorską we wszystkich krajach świata, czemu oczywiście sprzeciwiają się reprezentanci koncernów produkujących prawnie chronione treści.
Można by zadać pytanie o znaczenie tej wojny dla polskiej kultury i dla polskiego rynku? Bez wątpienia ma ona dla Polski bardzo ważny wymiar, o czym staram się przy każdej okazji przypominać. Wynik tej wojny określi rozmiar, znaczenie i jakość rynku treści w Polsce oraz perspektywy rozwoju polskiej kultury. Bo choć starcie jest globalne, polscy autorzy, artyści, producenci, wydawcy, nadawcy i dystrybutorzy mogą w praktyce funkcjonować tylko na polskim rynku. Polskie książki i gazety czytane są prawie tylko w Polsce. To samo dotyczy kinematografii, programów telewizyjnych i innych treści tworzonych w naszym kraju: są one kupowane, czytane, oglądane i komentowane w zasadzie tylko w Polsce. Inwestycje w powstanie tych treści muszą zwrócić się na polskim rynku, bo zwykle nie ma możliwości, aby twórczość powstałą w Polsce eksploatować komercyjnie w skali globalnej.