Coraz częściej słychać o nierównościach w Polsce. We Wrocławiu w październiku ub.r. odbył się nawet „Festiwal równości”, a jego pomysłodawca, socjolog profesor Piotr Żuk, mówił tak: „Wskaźnik dysproporcji ekonomicznych jest w naszym kraju jednym z najwyższych w Europie. Można wręcz powiedzieć, że kształtuje się on nie na poziomie europejskim, ale na poziomie krajów Trzeciego Świata”. Z kolei inny socjolog, profesor Jacek Raciborski, dodaje: „W krótkim czasie przebiliśmy kraje, gdzie nierówności reprodukują się od stuleci. U nas nierówności nawarstwiły się w ciągu pokolenia”. Dwóch profesorów, cztery zdania i same bardzo wątpliwe tezy.
Polska radzi sobie nieźle
Fakty są następujące: współczynnik Giniego, który jest powszechnie stosowaną miarą nierówności dochodowych (im większy, tym większe nierówności, używane są skale od 0 do 100 lub od 0 do 1) wynosi w Polsce w skali 31,1 w porównaniu z 30,7 dla całej Unii Europejskiej. Jest też w Polsce niższy niż w republikach bałtyckich, Bułgarii, Rumunii, Wielkiej Brytanii i wszystkich krajach południowej Europy (Włochy, Hiszpania, Portugalia i Grecja) oraz zbliżony do współczynnika Giniego dla Francji. Trudno zatem powiedzieć, by był jednym z najwyższych w Europie. Co więcej, współczynnik dla Unii wzrósł nieco w ostatnich latach lub jest stabilny, dla Polski zaś od siedmiu lat maleje (w 2005 wynosił 35,6).
Porównanie z krajami Trzeciego Świata jest w ogóle bez sensu. Dane są rozproszone, często dość stare, ale z grubsza można powiedzieć, że w Ameryce Łacińskiej gini wynosi grubo powyżej 40, a w niektórych krajach nawet 50 punktów, jest także wyższy na Bliskim Wschodzie, w Afryce i azjatyckich tygrysach niż w Polsce.
Z kolei we wzroście giniego dla Polski w ciągu jednego pokolenia jest o tyle ziarno prawdy, że w latach 1987–1990 współczynnik ten wynosił – według danych Banku Światowego – 28. Był jednym z wyższych w krajach, które potem weszły w okres transformacji, a po 1992 roku jeszcze nieco wzrósł. Ponieważ jednak „na wejściu” był dość wysoki, w okresie transformacji jego dalszy wzrost był jednym z niższych w krajach postkomunistycznych i – co bardzo istotne – pozostawał zgodny ze zmianami zachodzącymi na całym świecie, a związanymi z postępami globalizacji i rosnącą premią dla wiedzy i kwalifikacji (średni wskaźnik dla krajów rozwiniętych grupy OECD zwiększył się z 29 do 33 od połowy lat 80. do końca pierwszej dekady XXI wieku). Przynajmniej takie są obserwacje doktor Anny Kurowskiej z Instytutu Polityki Społecznej Uniwersytetu Warszawskiego.
Otwarte szanse awansu
Z kolei profesor Janusz Czapiński w raporcie z badań Diagnoza Społeczna 2011 pisze, że w ostatnich latach „bogacenie się Polaków nie było równomierne. Nie oznacza to jednak wcale, że ubodzy mieli mniejsze szanse na awans ekonomiczny od bogatych. Wręcz przeciwnie, wzrost skali dochodowej szedł w parze z doganianiem gospodarstw bogatszych przez uboższe. Dochody najuboższych 10 proc. gospodarstw rosły znacznie szybciej w minionych czterech latach i nieco szybciej w ostatnich dwóch latach niż dochody 10 proc. najbogatszych”.