Nie tylko Unia Europejska, Stany Zjednoczone i Polska przestrzegają władze ukraińskie przed zastosowaniem przemocy wobec demonstrantów i opozycji, ale także czołowy oligarcha Rinat Achmetow. Pokazuje to, że Janukowycz nie zdecydował się na rozprawę siłową nie tylko z powodu ewentualnych sankcji unijnych i amerykańskich, ale też z powodu odporu oligarchów – również tych sprzyjających reżimowi. Przemoc wobec opozycji bowiem uderzyłaby także w ich wpływy.
Równowaga sił
Zadarcie z oligarchami z kolei oznacza dla Janukowycza koniec, tak na stolcu prezydenckim, jak i w sensie osobistym. Wsadzając do więzienia Julię Tymoszenko, stworzył wszak precedens nieznany w innych krajach posowieckich. Mógłby wprawdzie zastosować połączony wariant białorusko-rosyjski, czyli uderzyć nie tylko w prozachodnio nastawioną część społeczeństwa, ale także w oligarchów, wziąć ich pod but, ale na to głowa państwa ukraińskiego nie ma już sił.
Ukraińskie „królewięta" przemysłowe obawiają się wprawdzie rozpadu obecnego systemu, w którym nieźle zarobiły, ale jeszcze bardziej dyktatury prezydenta. Nie są to lęki bezpodstawne, bowiem Janukowycz jeszcze przed protestami, rozdymając swój ośrodek władzy, naruszył subtelną równowagę biznesowo-polityczną ukształtowaną w czasach jego poprzedników.
Na Ukrainie nie ma oligarchów prorosyjskich i prozachodnich, są pragmatycy
Za rządów Krawczuka czy Kuczmy oligarchia narodziła się, a potem okrzepła. Jej elementarne interesy, niezależnie od sympatii politycznych i towarzyskich poszczególnych „królewiąt", były wspólne. Kształtowały się mniej więcej w następującej kolejności: po pierwsze przejąć jak najwięcej majątku narodowego; po drugie – obronić uzyskany stan posiadania, czyli zakreślić granice stref wpływów kręgów oligarchicznych; po trzecie – kontrolować władzę (każdą) tak, by nie mogła skonfiskować nowej własności; po czwarte – obronić biznes oligarchiczny poprzez działania aparatu państwowego przed silniejszymi graczami z zagranicy, tak z Rosji, jak i Zachodu.