W historii stosunków międzynarodowych przewinęło się już sporo najróżniejszych doktryn, najczęściej określanych nazwiskami ich twórców: Jamesa Monroe'a, Harry'ego Trumana, Leonida Breżniewa czy George'a W. Busha. Mieliśmy politykę odstraszania, politykę powstrzymywania, mieliśmy też appeasement.
Spłoszona sarenka
Nikt jeszcze jednak nie wpadł na to, by doktryny dzielić na żeńskie i męskie. Aż do 19 września 2014 roku, gdy premier Rzeczypospolitej Polskiej Ewa Kopacz ogłosiła wszem wobec, iż będzie kierowała polityką zagraniczną swojego rządu „jak kobieta". Pytana o dostarczanie uzbrojenia Ukrainie i walkę z islamskim terroryzmem stwierdziła, iż powinniśmy się zachowywać tak, jak „rozsądna polska kobieta", dla której najważniejszy jest „dom i dzieci". Jej komentarz na temat wyników referendum w Szkocji także można by uznać za wyraz troski „dobrej gospodyni", według której zawsze jest lepiej „łączyć niż dzielić".
Muszę przyznać, że nigdy jeszcze nie słyszałem szefa rządu jakiegokolwiek kraju, który na ważne pytania dziennikarzy dotyczące spraw międzynarodowych odpowiadał z taką gracją i w tak wzruszający sposób. Byłoby to nawet urocze, gdyby nie napawało mnie przerażeniem.
Słowa Ewy Kopacz wzbudziły zdumienie ekspertów i publicystów. Także ambasadorzy państw UE i NATO musieli mieć nie lada ból głowy: jaką depeszę wysłać do Berlina, Paryża czy Waszyngtonu, jak ująć w kilku akapitach sens jej deklaracji? Czy Ewa Kopacz opowiada się za wysyłaniem broni Ukrainie, czy też nie? Czy w walce z islamskim ekstremizmem Polska będzie stała z boku, czy jednak można liczyć na jakąś formę wsparcia ze strony Warszawy?
Być może Ewie Kopacz wydawało się, że wypowiedzenie kilku okrągłych zdań, całkowicie wyzbytych treści, będzie właśnie eleganckie i dyplomatyczne. Niestety, stało się dokładnie odwrotnie. Kopacz była wyjątkowo „niedyplomatyczna" – nie dlatego jednak, że powiedziała coś zdrożnego. Pani premier najwyraźniej nie rozumie, że gdy ktoś na tym szczeblu władzy opowiada o stosunkach Polski z Ukrainą czy o światowym terroryzmie, musi być precyzyjny. Tutaj każde zdanie ma ogromną wagę, dużo większą niż w przypadku wypowiedzi dyrektora departamentu w MSZ, zwykłego posła, a nawet marszałka Sejmu.