Litwini czują się poniżani - pisze Eldoradas Butrimas

Mieszkańcom Litwy zrobiło się przykro, kiedy Radosław Sikorski porzucił przyjacielskie inicjatywy Lecha Kaczyńskiego i zaczął rozmawiać z Wilnem jak starszy brat z młodszym i głupszym – pisze litewski dziennikarz.

Publikacja: 09.10.2014 02:00

Co ma wspólnego sytuacja Polaków na Litwie i kryzys górnictwa na Śląsku? Otóż wspólne jest to, że rządzący zarówno w Polsce, jak i na Litwie nie mają odwagi poważnie zmierzyć się z tymi problemami i ciągle zostawiają je do rozwiązania przyszłym rządom.

Warszawscy politycy wiedzą, że nie ma innego sposobu na poprawę w górnictwie niż zamykanie nierentownych kopalni, ale boją się wyborców, więc ciągle unikają prawdziwych reform. Tak samo jest w Wilnie. Litewscy politycy są świadomi, że obowiązkiem demokratycznego kraju, będącego członkiem UE, jest legalizacja używania polskich nazwisk i tablic, ale boją się wyborców i od lat odkładają tę decyzję.

Dlaczego Warszawie nie przeszkadza, że lider Polonii na Litwie nie ukrywa swoich prorosyjskich poglądów?

Zabrakło tylko pięciu głosów

„Mam dla Wysokiej Izby wiadomość nieprzyjemną (...) zaledwie 18 proc. Polaków ma do nas zaufanie" – przed dwoma tygodniami w polskim Sejmie powiedział Radosław Sikorski. Nowo wybrany marszałek dodał, że „sposób, w jaki tu rozmawiamy, Polakom się nie podoba".

Podobna wiadomość nadchodzi z Wilna i w dużej mierze jest skierowana właśnie do marszałka Sejmu, który wcześniej przez siedem lat kierował resortem spraw zagranicznych. Jak wskazują badania socjologiczne, w czasie urzędowania Radosława Sikorskiego jako szefa polskiej dyplomacji odsetek Litwinów, którzy Polskę oceniają jako przyjazny kraj, zmalał kilkakrotnie – do rekordowo niskiego poziomu.

Wyniki badania z czerwca 2014 r. wykazały, że już tylko 12 proc. Litwinów uznaje Polskę za państwo przyjazne, choć w 2006 r. podobnie myślało aż 53 proc. badanych. Te liczby mówią same za siebie – Litwinom nie spodobał się sposób, w jaki do nich przemawiali polscy politycy, szczególnie szef MSZ.

Możliwe, że Radosław Sikorski jest jednym z najzdolniejszych polskich polityków, i w przyszłości zostanie prezydentem albo wysokim urzędnikiem w UE. Ale nie ma wątpliwości, że jego działania przyniosły naszym krajom, kiedyś będącym jednym państwem, więcej szkód niż pożytku.

Na te skomplikowane relacje nakłada się dużo czynników. Jednym z głównych nadal pozostają historyczne zaszłości, ale także tajne działania Moskwy, która nie jest zainteresowana poprawą naszych stosunków.

Od Moskwy nie możemy nic więcej oczekiwać, ale od przywódców Polski i Litwy – bezspornie tak. Nie jest sekretem, że to Sikorski odstąpił od prowadzonej przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego polityki jagiellońskiej i rozpoczął realizację planu mającego na celu wprowadzenie Polski do grona najważniejszych państw decydujących o losach Europy.

Czy to dobra zmiana? Polscy eksperci nie formułują jednoznacznej oceny i chyba długo będą prowadzili o to spory. To sprawa Polaków. Litwinom odstąpienie Warszawy od polityki jagiellońskiej kojarzy się z chłodem, który poczuli, gdy w 2007 r. do rozmów z Wilnem w imieniu Polski przystąpił Radosław Sikorski. Wykształcony w Anglii i bardziej zainteresowany sprawami Zachodu polityk litewskich lęków i obaw chyba nie czuł. Nigdy nie odwiedził wystawy w Centrum Kultury Litewskiej w Warszawie. A warto pamiętać, że Lech Kaczyński przychodził tam z żoną nieraz, ciepło rozmawiał z artystami, politykami, dziennikarzami i wydaje się, że coraz lepiej rozumiał litewską mentalność.

Niektórzy warszawscy politycy lubią powtarzać: co z tego, że Kaczyński wykazał się wobec Litwinów przyjaźnią, skoro i tak nie udało mu się namówić Wilna do uregulowania sprawy polskich tablic i nazwisk. Warto jednak przypomnieć, że w głosowaniu nad wspomnianymi ustawami w litewskim Sejmie zabrakło zaledwie pięciu głosów. I to w czasie, kiedy u władzy była litewska prawica razem z nacjonalistami!

Przeciwko zagłosowali socjaldemokraci wywodzący się z dawnej partii komunistycznej, których wielu liderów szkoliło się w Moskwie. Możliwe więc, że Rosja wtedy miała wpływ na wynik tego głosowania.

Niedokończony traktat

Cóż, Moskwa to Moskwa. Ale Litwinom zrobiło się przykro, kiedy Radosław Sikorski porzucił przyjacielskie inicjatywy Lecha Kaczyńskiego i zaczął rozmawiać z Wilnem jak starszy brat z młodszym i głupszym.

Ogłaszając plany wprowadzenia Polski do grona europejskich decydentów, Sikorski równocześnie oznajmił, że jego noga nie postanie w Wilnie, dopóki nie będą spełnione polskie postulaty dotyczące praw polskiej mniejszości. Były i inne, jeszcze bardziej aroganckie i upokarzające wypowiedzi, a działania Polski wobec Litwy zaczęły przypominać polityczne i ekonomiczne naciski oraz próby wymuszenia ustępstw siłą.

Wilno nie uległo presji. W odpowiedzi Warszawa inicjowała liczne pikiety pod litewskimi ambasadami i pisanie skarg do najróżniejszych międzynarodowych organizacji. Choć w kwestii pisowni nazwisk Trybunał w Strasburgu wypowiedział się po stronie Litwy, orzekając, że nie łamie ona międzynarodowych zobowiązań, Sikorski nie zaprzestał agresywnej retoryki, a nawet posunął się do manipulacji.

Szef polskiego MSZ zaczął obwiniać Litwę o łamanie polsko-litewskiego traktatu w kwestii pisowni nazwisk i tablic – choć w tym dokumencie nie zawarto takich zobowiązań. Nie ma ich dlatego, że delegacje polska i litewska 20 lat temu nie potrafiły się porozumieć w tej sprawie i 14 rozdział traktatu został niedokończony. Obie strony zobowiązały się wtedy prowadzić dalsze rozmowy w celu dokończenia 14 rozdziału traktatu, ale w ciągu 20 lat tego nie zrobiły.

Mimo to Warszawa zaczęła się domagać, aby Wilno niezwłocznie zaakceptowało polską pisownię nazwisk i napisów na tablicach. Polskie władze argumentowały, że pozwoliły litewskiej mniejszości pisać nazwiska i tablice w swoim języku.

Problem w tym, że to nie jest najlepszy argument. Istnieje bowiem olbrzymia różnica między mniejszościami. Na 3-milionowej Litwie mieszka aż 240 tys. Polaków. Natomiast w mającej niemal 40 milionów mieszkańców Polsce jest jedynie ?4 tys. Litwinów. To znaczy, ze litewska mniejszość jest mikroskopijnym etnograficznym skupiskiem, a jej przedstawicieli większość Polaków w życiu w ogóle nie spotkała. Litewską mniejszość w Polsce z mniejszością polską na Litwie można byłoby porównywać tylko w takim przypadku, gdyby w okolicach Warszawy zamieszkały 3 mln Litwinów. Ciekawe, czy w takiej sytuacji polski Sejm łatwo zgodziłby się na dwujęzyczne tablice w stolicy i dziwnie brzmiące nazwiska?

Bardzo to wątpliwe, szczególnie jeżeli przypomnimy, jakie trudności w walce o swoje prawa napotykają Ślązacy, których jest znacznie mniej niż 3 miliony.

Twierdzenie Warszawy, że Litwini w Polsce nie mają żadnych problemów, jest nieprzyzwoite. Choćby z tego powodu, że Wilno utrzymuje ponad 100 polskich szkół na Litwie, a Warszawa nie potrafi dostatecznie sfinansować jednej szkoły w Sejnach i prawie połowę pieniędzy musi dołożyć litewski rząd.

Jak można chwalić sytuację Litwinów w Polsce, skoro oni nawet na cmentarzu są obrażani? W nekropolii w Berżnikach niedaleko Sejn miejscowy proboszcz już od kilkunastu lat stawia kolejne antylitewskie pomniki, a na skargi o promowanie nienawiści przez duchownego nie reaguje żadna władza w Polsce. Litwini nie dlatego nie zgadzają się na postulaty polskiej mniejszości, że są paskudni, ale dlatego, że czują się poniżani i obrażani przez warszawskich polityków.

Wina po stronie dużego

Ciekawe, jak zareagowaliby Polacy na wypowiedzi niemieckich polityków, że polska demokracja niczym się nie różni od białoruskiej, a relacje z Warszawą nie będą dobre dopóty, dopóki nie będą zrealizowane postulaty Ślązaków.

Czy gdyby przedstawiciele niemieckich władz stwierdzili, że z obecnym polskim rządem nie będą rozmawiać i poczekają na zmianę władzy w Warszawie, obywatele Polski nie uznaliby tego za nacisk na wyborców i mieszanie się w wewnętrzne sprawy ich kraju?

Na szczęście żaden z niemieckich ministrów nie odważył się tak powiedzieć. A polscy ministrowie, gdy idzie o Litwę – owszem. Szczególnie wyróżnił się Radosław Sikorski i pewnie dlatego na Litwie jest nieformalnie uznany za persona non grata.

Naciski z Warszawy i kuriozalne wypowiedzi lidera polskiej mniejszości na Litwie przyniosły tylko taki skutek, że Polacy stali się negatywnymi bohaterami litewskich kabareciarzy. O Polakach mówi się coraz więcej niepochlebnych kawałów, czego wcześniej nie było.

Warszawie, o dziwo, nie przeszkadza to, że Waldemar Tomaszewski, lider Polonii na Litwie, nie ukrywa swoich prorosyjskich poglądów, a obrońców Majdanu pogardliwie nazywa banderowcami.

Kiedyś na Litwie było kilka polonijnych organizacji i kilku liderów, ale od czasu, kiedy MSZ zaczął kierować Sikorski, cała pomoc Warszawy jest skierowana dla Tomaszewskiego. Czy to jest ukłon w stronę Moskwy czy po prostu błąd wynikający z niezrozumienia sytuacji na Litwie? Budować mosty jest trudniej, niż je burzyć, ale trudno nie mieć wrażenia, że Radosław Sikorski akurat wybrał tę łatwiejszą drogę.

Agresywna i napastliwa retoryka byłego już ministra wobec Mińska chyba miała zasadniczy wpływ na to, że Polska nie została pomostem w negocjacjach między UE i Białorusią. Z podobnych powodów była wyeliminowana z pokojowych rozmów między Ukrainą i Rosją.

W takich okolicznościach nasuwa się pytanie, czy na rozmowy Warszawy z Wilnem nie trzeba zaprosić negocjatora z Berlina, żeby żadna strona nie czuła się poniżana?

W Warszawie Sikorski cieszy się dużym poparciem – w badaniach popularności jest zaraz za prezydentem. Ale czy to dziwne? Naukowcy już dawno zauważyli, że populistyczna retoryka w stylu narodowego twardziela przynosi popularność. Korzysta dziś z tego prezydent Rosji, ale czy to dobry przykład dla Polaków?

Miejmy nadzieję, że zdrowy rozsądek w końcu zwycięży i w Wilnie, i w Warszawie, a polska mniejszość nie będzie musiała czekać aż 50 lat na dwujęzyczne tabliczki, jak przydarzyło się Słoweńcom w austriackiej Karyntii.

Tak jak Litwini w Puńsku są obywatelami Polski, tak i Polacy na Wileńszczyźnie są obywatelami Litwy. Wspierajmy te mniejszości, ale nie sterujmy nimi, nie podjudzajmy. Niech będą lojalnymi i dobrymi obywatelami swoich krajów.

Jerzy Giedroyc mawiał, że w nieporozumieniach mniejszego kraju z dużym zawsze większa wina jest po stronie dużego, dlatego że ma on większe możliwości działania. Może przyszedł czas na inne spojrzenie i na rozmowy sąsiadów jak równych partnerów, a nie jak butnego starszego brata z młodszym?

Autor jest korespondentem gazety ?„Lietuvos Rytas" w Warszawie

Co ma wspólnego sytuacja Polaków na Litwie i kryzys górnictwa na Śląsku? Otóż wspólne jest to, że rządzący zarówno w Polsce, jak i na Litwie nie mają odwagi poważnie zmierzyć się z tymi problemami i ciągle zostawiają je do rozwiązania przyszłym rządom.

Warszawscy politycy wiedzą, że nie ma innego sposobu na poprawę w górnictwie niż zamykanie nierentownych kopalni, ale boją się wyborców, więc ciągle unikają prawdziwych reform. Tak samo jest w Wilnie. Litewscy politycy są świadomi, że obowiązkiem demokratycznego kraju, będącego członkiem UE, jest legalizacja używania polskich nazwisk i tablic, ale boją się wyborców i od lat odkładają tę decyzję.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?