Co ma wspólnego sytuacja Polaków na Litwie i kryzys górnictwa na Śląsku? Otóż wspólne jest to, że rządzący zarówno w Polsce, jak i na Litwie nie mają odwagi poważnie zmierzyć się z tymi problemami i ciągle zostawiają je do rozwiązania przyszłym rządom.
Warszawscy politycy wiedzą, że nie ma innego sposobu na poprawę w górnictwie niż zamykanie nierentownych kopalni, ale boją się wyborców, więc ciągle unikają prawdziwych reform. Tak samo jest w Wilnie. Litewscy politycy są świadomi, że obowiązkiem demokratycznego kraju, będącego członkiem UE, jest legalizacja używania polskich nazwisk i tablic, ale boją się wyborców i od lat odkładają tę decyzję.
Dlaczego Warszawie nie przeszkadza, że lider Polonii na Litwie nie ukrywa swoich prorosyjskich poglądów?
Zabrakło tylko pięciu głosów
„Mam dla Wysokiej Izby wiadomość nieprzyjemną (...) zaledwie 18 proc. Polaków ma do nas zaufanie" – przed dwoma tygodniami w polskim Sejmie powiedział Radosław Sikorski. Nowo wybrany marszałek dodał, że „sposób, w jaki tu rozmawiamy, Polakom się nie podoba".
Podobna wiadomość nadchodzi z Wilna i w dużej mierze jest skierowana właśnie do marszałka Sejmu, który wcześniej przez siedem lat kierował resortem spraw zagranicznych. Jak wskazują badania socjologiczne, w czasie urzędowania Radosława Sikorskiego jako szefa polskiej dyplomacji odsetek Litwinów, którzy Polskę oceniają jako przyjazny kraj, zmalał kilkakrotnie – do rekordowo niskiego poziomu.