Wiele osób przypominało, że inicjatywa Towarzystwa Wojskowo-Historycznego stanowi kolejny krok w rosyjskiej ofensywie propagandowej, że Moskwa od lat stara się zrównać Rosjan, którzy padli w obozach jenieckich ofiarą szkorbutu i cholery, z Polakami zamordowanymi w Katyniu i Starobielsku, usiłując w ten sposób jeśli nie usprawiedliwić, to zrelatywizować zbrodnię Stalina. Kilku komentatorów nie zapanowało nad emocjami, krzywdząco pisząc o publicyście „Gazety Wyborczej" per „człowiek Moskwy": w Polsce, gdzie „jurgieltnik" jest jednym z najcięższych oskarżeń politycznych, nie wolno takich słów rzucać na wiatr.

Dlaczego zatem Wroński wystąpił z podobną propozycją? Czy mamy do czynienia z maksymalizmem etycznym, z heroizmem? Podjąć na serio podszytą szyderstwem prowokację, wyjść naprzeciw niesprawiedliwym żądaniom, ochoczo przyznać się do błędów, zamiast siadać jak buchalter do rachunków krzywd – jest w tym, przyznajmy, pewna wielkość, na pozór niedaleka realizacji najtrudniejszych postulatów, jakie zna etyka: by nadstawić drugi policzek i miłować nieprzyjaciół. Wobec podobnych motywacji głupio jakoś sięgać po argumenty z arsenału Realpolitik i perswadować, że podjęcie przez państwo polskie propozycji budowy pomnika „ofiar polskich obozów koncentracyjnych 1920 roku" odczytane by zostało przez Rosję nie jako „gest szacunku", lecz jako gotowość do kapitulacji. Publicysta „GW" doskonale skądinąd wie, że podobne gesty odczytywane są przez Moskwę jako przyznanie się do słabości – a jednak chce pomnika.

W historii środowiska „Gazety" równie podniosłych gestów było wiele: począwszy od przebaczania szerokim gestem swoim prześladowcom („Kiszczak to człowiek honoru!"), poprzez zajęcie dość jednostronnego stanowiska w tragicznej, złożonej kwestii udziału Polaków w Zagładzie, aż po podjętą przed czterema z okładem laty, w posmoleńskich dniach, inicjatywę upamiętnienia czerwonoarmistów, którzy zginęli pod Ossowem w roku 1920. Wspólna tym gestom jest ostentacyjna wielkoduszność wnioskodawcy, który grzeje się w ogniu swej szlachetności, podczas gdy wybaczać, przepraszać bądź czcić ma większa, wywołana do tablicy zbiorowość: „my, Polacy", społeczeństwo bądź państwo polskie.

Starsze wiekiem czytelniczki „GW" przykładają pewnie w takich momentach do oczu pachnącą werbeną chusteczkę, nie mogąc opanować wzruszenia. Ja jednak dostrzegam w tych gestach bardziej niż odwagę nadstawienia własnego policzka słabość Narcyza czyniącego z innych – Polaków stających w obliczu krzywdzących oskarżeń czy, niegdyś, ofiar resortu Kiszczaka – tło dla swojej efektownej szarży. Bicie się w zbiorowe piersi, choć brzmi frapująco, więcej ma wspólnego z musztrą niż z etyką.