Nie ustają dyskusje wokół zasadności ratyfikowania Konwencji Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej (CAHVIO). Wydaje się, że nie powinno być dokumentu mniej kontrowersyjnego, paradoksalnie jednak, wywołał on w Polsce bezprecedensowy społeczny sprzeciw. Oczywiście można to tłumaczyć w sposób subtelny i wyrafinowany, jak czyni to Amnesty International prezentując mężczyznę, który przykładnie oddaje się domowym obowiązkom ścierając mopem krew z podłogi. Zwolennicy ratyfikacji tej umowy międzynarodowej odczuwają istotną skłonność ku podobnie wyrafinowanym intelektualnie sugestiom o powszechnym zamiłowaniu Polaków do przemocy względem kobiet.
W rzeczywistości, nic chyba w tej Konwencji nie znaczy tego, co wydawałoby się, że znaczyć powinno. Dokument ten ma ponoć chronić kobiety, ale dołączony do niej oficjalny raport wyjaśniający zachęca do ochrony homoseksualistów i transseksualistów. Płeć nie jest w Konwencji płcią, ale „rodzajem” (gender), dlatego jako kobietę będzie ona traktowała brodatego faceta, wystarczy tylko, że użyje on szminki i wciśnie się w sukienkę. Jeśli taka niestereotypowa „kobieta” przybędzie do nas spoza UE, dzięki Konwencji skorzysta w Polsce z azylu i świadczeń pomocy społecznej, ufundowanych przez polskich podatników.
Ekspertyzy mające dowodzić zgodności tego aktu z Konstytucją RP skwapliwie unikają analizowania go pod kątem najpoważniejszych spośród stawianych mu zarzutów. W ten sposób, badając niektóre artykuły Konwencji w świetle niektórych artykułów polskiej ustawy zasadniczej, stwierdzono, a media to ogłosiły, że wszystko jest w najlepszym porządku: żadnej sprzeczności, po prostu uszczegółowienie i potwierdzenie Konstytucji. Eksperci nie tłumaczą jednak uszczegółowieniem którego przepisu ustawy zasadniczej miałoby być zobowiązanie państwa do wykorzeniania zwyczajów i tradycji opartych na stereotypowych, czyli kobiecych rolach (art. 12 Konwencji). W Konstytucji nie znajdziemy także przepisu zobowiązującego do indoktrynowania dzieci niestereotypowymi rolami „genderowymi” (art. 14 Konwencji). Ustawa zasadnicza nie usprawiedliwia też łamania tajemnicy zawodowej przez profesjonalistów, w tym adwokatów i radców prawnych, jak zobowiązuje do tego Konwencja (art. 28). Gdy się nieco dokładniej przyjrzeć, to okazuje się, że owa zachwalana zgodność z Konstytucją występuje głównie w odniesieniu do tytułu dokumentu Rady Europy. Jeśli jednak pójść tym tokiem rozumowania, to należałoby uznać, że sprawiedliwości było najwięcej w Związku Radzieckim, w którym wszak zadekretowano zniesienie wszelkiego ucisku
Dysonansu pomiędzy rozwiązaniami konwencyjnymi a polską ustawą zasadniczą nie da się jednak łatwo zagadać, próbuje się zatem nie dostrzegać problemu, odpowiednio dobierając te artykuły Konwencji i te artykuły Konstytucji, które pozwolą sformułować oczekiwane konkluzje. Przy okazji, osoby mające wątpliwości co do konstytucyjności rozwiązań konwencyjnych naznaczeni zostaną stygmatem wielbicieli przemocy, a wszystko na mocy ekspertyzy Biura Analiz Sejmowych. W ekspertyzie tej zapewnia się nas, że poddawanie w wątpliwość zgodności dokumentu Rady Europy z ustawą zasadniczą oznaczałoby sugerowanie, że ta ostatnia pozwala na „legalizację stosowania przemocy”. Po tak przenikliwej uwadze wiadomo przynajmniej, że zamiast badać konstytucyjność Konwencji troskano się bardziej o zgodność z Konwencją naszej Konstytucji. W innej ekspertyzie na podstawie nieoficjalnego tłumaczenia na język polski uznano, jakoby w dokumencie Rady Europy tylko raz pojawiał się termin „gender”, a zatem twierdzenia o ideologicznym charakterze Konwencji uznano za nieuzasadnione. Gdyby jednak zerknięto w któryś z języków oryginalnych Konwencji, to tego typu tez zapewne by nie było. Można byłoby wówczas zanalizować ją niesłusznie, a kto lubi głosić poglądy niesłuszne?
Środowiska dążące do zgotowania nam w Polsce drugiej Szwecji z jej ponad dwukrotnie wyższym poziomem przemocy wobec kobiet i dwukrotnie niższym poziomem jej zgłaszania na policję wolą posługiwać się emocjonalnym cepem spotów propagandowych niż podjąć merytoryczną dyskusję. Trudno się zresztą temu dziwić. Po cóż bowiem realnie walczyć ze zjawiskiem, dzięki któremu można zdobywać granty i politycznie forsować radykalną inżynierię społeczną. Wystarczy zbudować narrację o krótkich nogach, w świetle której ochrona naszej prywatności i życia rodzinnego służyć ma za azyl seksistowskim sadystom, by urzędnicy mogli dowolnie gmerać ludziom w ich prywatnym życiu. Wystarczy wychowanie nazwać presją, a normalność stereotypem, by propagandowo legitymizować inwazję państwa w sfery, które szanował nawet peerelowski aparatczyk.
Dane statystyczne zamiast opisowi zjawisk społecznych służą zwolennikom Konwencji do uprawiania mało wyrafinowanej propagandy. Podnosi się zatem krzyk, jakoby badania wskazywały, że w Polsce 96 proc. ofiar przemocy to kobiety, jednak przemilcza się fakt, że dane te pochodzą z ankiet przeprowadzonych wśród osób zamieszkujących m.in. w domach dla matek z małoletnimi dziećmi i kobiet w ciąży, więc niby dlaczego miałyby one mówić o mężczyznach. I co z tego, że autorzy raportu uczulają, że nie prowadzili ich na grupie reprezentatywnej, skoro tego jakże nieistotnego niuansu nie znajdziemy w depeszy PAP-owskiej?