Czy możemy i powinniśmy rozmawiać dziś z Rosjanami w sprawie dalszej współpracy? Na pewno tak, choć wydaje się to rozmową ludzi stojących po dwóch stronach muru. Ten mur to wojna na wschodniej Ukrainie.
Podczas niedawnej wspólnej konferencji Rosyjskiej Rady Spraw Międzynarodowych (pozarządowy think tank, na którego czele stoi były szef MSZ Igor Iwanow) i Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, jeden z rosyjskich uczestników dyskusji słusznie zauważył: – Do czasu rozwiązania kryzysu ukraińskiego trudno mówić o jakichkolwiek realnych perspektywach naszej współpracy.
Pasywna Warszawa
Wszelkie próby „wchodzenia" na „ukraiński mur" kończą się bowiem porażką. Stanowiska polskie i rosyjskie w sprawie tego, co naprawdę stało się na Ukrainie, są na tyle odmienne, że nawet rosyjscy zwolennicy kontynuacji współpracy na linii Moskwa–Warszawa wolą te kwestie omijać. Inna jest nie tylko interpretacja faktów – każda ze stron przekonuje, że sam przebieg wydarzeń był odmienny, niż sądzi ta druga. Sęk w tym, że nasi wschodni koledzy próbują czasem wygłaszać przemówienia, jakby cytowali propagandowe programy państwowej rosyjskiej telewizji. Jak w takiej sytuacji można cokolwiek oceniać i interpretować?
Rosjanie postrzegają nasz kraj jako ważnego członka Unii Europejskiej. Oczywiście nie tak wpływowego jak np. Niemcy, ale jednak z Rosją graniczącego i dobrze to państwo znającego. – To właśnie Polska może przekonywać Unię, że sankcje nałożone na Rosję należy utrzymać albo też znieść – podkreślał jeden z rosyjskich naukowców.
Jednocześnie nasi wschodni partnerzy bardzo trzeźwo (choć nie zawsze słusznie) oceniają nasze działania w sprawie Ukrainy. I tak na przykład dowodzili, że w okresie Majdanu rola Polski była znacząca. – Co nie znaczy, że efektywna, choć oczywiście propagandziści w Rosji twierdzą, że to właśnie Warszawa wzbudziła antyrosyjskie ruchy na Ukrainie – usłyszeliśmy. Ich zdaniem natomiast, po Majdanie Polska zdecydowanie zmniejszyła swoją aktywność w stosunku do Kijowa i teraz zachowuje się dość pasywnie.