Co siedzi w głowie Jarosława Kaczyńskiego? Odpowiedzi na to pytanie od paru miesięcy szukają publicyści i politycy. Dlaczego to Andrzej Duda kandydował na urząd prezydenta? Dlaczego Kaczyński oddał Beacie Szydło tytuł premiera in spe? Czy to chytra gra mająca zamydlić oczy Polakom – jak chce obóz liberalny – czy głębsza przemiana, która oczekuje jeszcze na opisanie?
Na razie ukazują się nienawistne okładki tygodników pokazujące prezesa PiS przywdziewającego maskę z twarzą Dudy. Wysłuchujemy sensacji o demonicznych planach prezesa, zgodnie z którymi po ewentualnym zwycięstwie PiS Szydło szybko zostanie wypchnięta ze stanowiska, co stało się udziałem Kazimierza Marcinkiewicza w 2006 roku. Nie sposób nie odnieść wrażenia, że autorzy tych scenariuszy myślami wciąż tkwią w politycznej zimnej wojnie z lat 2007–2013.
Tymczasem Jarosław Kaczyński od pewnego czasu zaskakuje elastycznością i zdolnością wycofywania się na drugi plan. Czy dzieje się tak dlatego, że szef Prawa i Sprawiedliwości dokonał bilansu swej 26-letniej obecności na politycznej scenie Polski postkomunistycznej? Jeśli Kaczyński mądrze wymyśli dla siebie swoją nową rolę, to za jakiś czas będzie mógł zejść z tej sceny jako twórca silnego obozu politycznego. Obozu będącego twórczą syntezą tradycji piłsudczykowskiej, narodowej i dziedzictwa ruchu „Solidarności". Będzie też mógł pomyśleć o sobie jako o polityku spełnionym.
Chciał więcej
Pięć lat temu, przygotowując biografię Lecha Kaczyńskiego, próbowałem pokazać czytelnikom fenomen politycznej drogi braci bliźniaków. Przytoczyłem wtedy taki fragment z powieści Charlesa Dickensa „Oliver Twist". Tytułowy bohater, mały chłopiec oddany do przytułku, po zjedzeniu swojej porcji kaszy wraca do kucharza i mówi: – Proszę pana, ja proszę o więcej.
Kaczyńscy z lat 1989–2011 chcieli więcej. W ciągu tego okresu – najpierw wspólnie, a po katastrofie smoleńskiej w 2010 roku już tylko Jarosław – próbowali rozbić ład okrągłostołowy, który na politycznej scenie dawał miejsce głównie kolejnym emanacjom Unii Wolności i postkomunistom. Motywacje braci były proste – ponieważ w tym układzie nie było miejsca ani dla nich, ani dla silnej, niezależnej prawicy, trzeba było je sobie wywalczyć. Ambitni politycy nie mieli ochoty schylać karku przed głównymi rozgrywającymi w tej grze: najpierw Adamem Michnikiem czy Tadeuszem Mazowieckim, a potem Aleksandrem Kwaśniewskim.