Do tej pory PiS wydawał się teflonowy. Kolejne afery albo nie miały wpływu na notowania partii (KNF, NBP, Srebrna, kradzież z PCK, Misiewicze, mataczenie przy śledztwie w sprawie wypadku Beaty Szydło, śmierć Igora Stachowiaka, afera podkarpacka i seria samobójstw w więzieniach, majątek Mateusza Morawieckiego, air Kuchciński), albo słupki szybko wracały do 40 procentowej normy (nielegalne nagrody rządu Beaty Szydło).
Tym razem wahnięcie jest poważne. Pytanie czy trwałe? Czy afera resortu Ziobry może trwale wpłynąć na notowania partii i co za tym idzie zdecydować o wyniku wyborów? Moim zdaniem tak. Oto, dlaczego.
Kosztowna walka o sądy
Po pierwsze kwestia sądów jest dla PiS kluczowa. „Reforma” sądownictwa była priorytetem PiS i tematem, który stale przewijał się w mediach. To w celu podporządkowania sądów złamano konstytucję. To główny powód sporu z UE. To zniszczenie niezawisłości sądów naraża rząd na bolesną porażkę przed unijnym Trybunałem Sprawiedliwości. To zamach na niezależność Trybunału, a potem Sądu Najwyższego, była powodem największych demonstracji przeciw władzy. Walka o sądy trwa od początku kadencji, jest zaciekła i, jak każdy konflikt, przynosi poważne polityczne koszty. Władza PiS, jak wszyscy autorytaryści, przedstawia swój projekt jako wojnę „dobra”, przez nią utożsamianego, ze „złem”, czyli opozycją. Afera w Ministerstwie Sprawiedliwości godzi w jądro legitymizacji władzy. „Źli” stają się ofiarami a „dobrzy” niebezpiecznie przypominają gangsterów.
Po drugie: afera Ziobry to kolejna odsłona długo trwałej wojny. Oprócz działań ustawodawczych władza prowadzi także wojnę propagandową. Wojnę, w której nie przebiera w środkach. Szkalująca sędziów kampania Polskiej Fundacji Narodowej była jej początkiem. Nieformalny „wydział nienawiści” powołany w Ministerstwie Sprawiedliwości jest kontynuacją tych samych działań, nieco innymi metodami. Władza może paść ofiarą własnej broni. Zbudowała bowiem aparat prześladowań i oszczerstw, uwrażliwiając wyborców na problem moralności sędziów, by w finale ujrzeli jej własnych nominatów jako kompletnie zdemoralizowanych. Głównym hasłem „reformy” miała być przecież wymiana złych sędziów na dobrych. Wynik był dokładnie przeciwny do deklaracji. Nominaci Zbigniewa Ziobry okazali się zdeprawowani nie tylko profesjonalnie (świadome łamanie prawa) ale także obyczajowo (wulgarny język, romanse i rozbierane zdjęcia). Władza skonstruowała mechanizm walki propagandowej z systemem sprawiedliwości po czym sama padła jego ofiarą. Przecieki „małej Emi” godzą w priorytetowy projekt władzy, dlatego mogą być politycznie bardzo kosztowne.
Co gorsza - to po trzecie - przecieki te pokazują nieformalne powiązania pomiędzy dyspozycyjnymi wobec polityków sędziami, usłużnymi dziennikarzami i służbami specjalnymi działającymi na zamówienie. Taki nieformalny sojusz może zniszczyć każdego. Przeciętny wyborca może przypomnieć sobie o tym, że po reformach ministra sprawiedliwości służby mają nieograniczony dostęp do danych firm telekomunikacyjnych, listy połączeń, logowań, listy przeglądanych stron. Zbigniew Ziobro ma środki, by oczernić i zniszczyć dowolną osobę. Dzisiaj sędzia jutro ja. Wraca poczucie personalnego zagrożenia przez państwo znane z końca pierwszej kadencji rządów PiS. Afera resortu Zbigniewa Ziobry może wzmocnić te nastroje. Lęk był główną przyczyną porażki wyborczej Jarosława Kaczyńskiego w 2008 roku. Ten scenariusz może się powtórzyć, jeśli opozycja będzie potrafiła przekonać przeciętnego wyborcę, że on sam może w przyszłości paść ofiarą podobnych praktyk wymiaru sprawiedliwości.cyduje reżyser.
Skandal, który trudno wyciszyć
Po czwarte afera ma źródło i kierowana jest przez resort, który chlubił się „przywracaniem najwyższych standardów”. Obóz władzy nie ma dobrej opowieści, by zneutralizować jej negatywne skutki. Kuchciński latał przecież mniej niż Tusk. Ofiara KNF to przecież bogacz, a bogacze nie są godni współczucia. Nagrody oddaliśmy na Caritas, a w ogóle to nie było przepisów. Misiewicz siedzi itp.
Do tej pory stosowano dość prosty mechanizm wyciszania skandali. Po pierwsze podważano legalność zarzutów: „nie doszło do złamania prawa”. Po drugie „mimo to” realizowano jakieś publiczne zadośćuczynienie. Nagrody „które się nam po prostu należały” „zwrócono” do Caritas. Kuchciński wpłacił tamże 20 tys. zł. Co prawda „prawo nie zostało złamane” ale w imię „wyższych standardów” wprowadzimy procedury, które uniemożliwią tego typu przypadki w przyszłości. Wyborca nie tylko dowiadywał się, że wszystko jest w porządku, mało - jeszcze nigdy nie było tak dobrze, a zaraz będzie jeszcze lepiej. Krótko mówiąc nie może być mowy o winie, ale winnych ukarzemy, bo nikogo nie traktujemy surowiej niż sami siebie. Instrukcja obsługi afer PiS była genialna w swej prostocie. Tym razem nie zadziała.
Jednym z powodów, dlaczego ten skrypt nie pasuje do afery Ziobry jest taki, że ma ona charakter rozwojowy. Do tej pory wszystkie skandale były bardzo ograniczone w czasie. Świetnym przykładem może być Afera Dwóch Wież. "Gazeta Wyborcza" opublikowała w krótkim czasie większość faktów, wskazując jako dowód nagrania. Bohaterowie skandalu zyskali pełną wiedzę o tym, czym dysponuje przeciwnik i mogli wypracować konsekwentną strategię obrony. Dlatego nawet podejrzenie pośrednictwa przy wręczeniu łapówki nie zaszkodziło Jarosławowi Kaczyńskiemu.