Jak zwykle przy światopoglądowej symbolice rozgorzała zacięta dyskusja. Episkopat co prawda odciął się od duchownych, którzy zamknęli nastolatka i trzymając pod kluczem wezwali policję, ale już jego rzecznik ich usprawiedliwiał: "Komunia Święta, przyjmowana przez katolików na całym świecie, jest prawdziwie Ciałem Chrystusa. To nie symbol, ale realna obecność Chrystusa pod postacią chleba". Wnioskować z tego można, że skoro smarkacz wypluł Boga, to rzeczywiście interwencja policji była niezbędna. Cała sprawa, choć absurdalnie groteskowa, prowokuje do poważnej refleksji: Czy Polska to jeszcze kraj świecki? Czy kościół ma dominującą pozycję? Jakie są granice ochrony uczuć religijnych jego wyznawców? Czy prawo to nie jest nadużywane? I w końcu, co mieści się w kanonie wiary a co nie? Jakie przekonania, symbole czy artefakty wiary podlegają prawnej ochronie a jakie nie? Kto o tym decyduje?
Tomasz Terlikowski w tygodniku do Rzeczy stwierdza jednoznacznie: księża nie mieli innego wyjścia. Po prostu musieli zamknąć chłopca i wezwać policję, bo w oczywisty sposób zostało złamane prawo. Profanacja najwyższego sakramentu to świętokradztwo. Doktryna w tej kwestii jest jednoznaczna i nie ma miejsca na żaden kompromis.
Czy to nadużycie prawa? Artykuł 196 Kodeksu Karnego sanowi: Kto obraża uczucia religijne innych osób, znieważając publicznie przedmiot czci religijnej lub miejsce przeznaczone do publicznego wykonywania obrzędów religijnych, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2. Jak pokazuje przykład z Bełchatowa to księża decydują o tym jakie fragmenty doktryny są objęte ochroną i, w konsekwencji, co obraża uczucia religijne a co nie. Mało tego, mogą dość swobodnie tą definicją dysponować. Trudno o obiektywne stwierdzenie co jest a co nie jest obrazą uczuć. Jakichkolwiek nie tylko religijnych. Jedynie osoba, której to dotyczy może stwierdzić czy jej uczucia zostały obrażone czy nie. Problem polega na tym, że obraza uczuć jest skrajnie subiektywna i dotyczy sfery osobistego przeżycia. Prawo z natury powszechne, opisuje obiektywną rzeczywistość. To otwiera drzwi do dowolnych interpretacji. Pole tym bardziej szerokie, że nie wiadomo co jest a co nie jest kanonem wiary. Koniec końców to księża decydują o tym, czy wierny ma prawo poczuć się obrażony, czy nie. Do obrazy uczuć religijnych dochodzi bowiem gdy spełnione są dwa warunki. 1. Osoba skarżąca czuje się obrażona. 2. Obraza ta dotyczy religii, a więc kwestii zgodnych z doktryną i chronionych przez kościół. W konsekwencji to hierarchiczny kościół decyduje o tym, czy dana osoba ma prawo być obrażona, czy prawo zostało złamane a sprawca podlega ściganiu i karze. Sprawę komplikuje fakt, że nie wiadomo co dla katolików jest świętością a co już tą świętością być przestało.
Największym problemem z tego punktu widzenia jest oczywiście Stary Testament. Choć nadal oficjalnie traktowany jako kanon wiary, to zdecydowana większość jego treści klasyfikowana jest przez kościół i jego kapłanów jako „alegorie”.
Począwszy od fundamentalnego pytania: Czy mit o stworzeniu świata w 7 dni to religijny fakt czy przypowieść? Czy to Pan Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo świętym aktem jednorazowej kreacji? Czy wszyscy ludzie pochodzą z jednej pary? Czy Ewa została stworzona z żebra Adama?