Od 2010 r. skumulowana wartość chińskich inwestycji w Polsce wyniosła tylko 1,4 mld euro. Daje to nam dopiero 15. pozycję w Europie – wynika z raportu firmy Rhodium Group. Nawet na Węgrzech, które mają prawie cztery razy mniej ludności, Chińczycy zainwestowali więcej.
Tymczasem politycy napompowali balon, opowiadając, jak to chiński kapitał pomoże pchnąć naszą gospodarkę, sfinansować budowę Centralnego Portu Komunikacyjnego, zainwestuje w LOT czy ocali niektóre firmy przed upadłością. Miał to być kapitał idealny, bo egzotyczny, nieznający realiów, a więc taki, który nie wtrąca się w zarządzanie.
Czytaj także: Polska odpada z wyścigu po inwestycje z Chin
Mizeria chińskich inwestycji w Polsce nie powinna zaskakiwać. Nie mamy zbyt wiele do zaoferowania. Chińska ekspansja skupia się na krajach zachodnich i firmach z branży high-tech. Chodzi o dostęp do najbogatszych rynków, ale i transfer technologii.
Owszem, było kilka zakupów w Polsce, jak fabryka maszyn budowlanych w Stalowej Woli, łożysk tocznych w Kraśniku czy firma Novago w Mławie. W kilku przypadkach udało się wesprzeć zakłady, rozwinąć produkcję, ale nie odbyło się to w stopniu, jaki Chińczycy zapowiadali, a nasze władze oczekiwały. To miały być przecież bazy do wielkiej ekspansji na Zachód. W dodatku entuzjazmu nie budzi fakt, że Chińczycy skupiają się na przejmowaniu firm, a nie na inwestycjach od podstaw (tzw. greenfield).