Już trzeci rok spada wartość zamówień MON lokowanych w państwowym przemyśle, bo z zagranicy, przede wszystkim z USA, sprowadzamy najnowsze rakietowe systemy potrzebne armii. To oręż dla powietrznej tarczy Wisła czy HIMARS, dalekosiężna broń dla wojsk lądowych. W planach jest też przyspieszony zakup kosztownych samolotów nowej generacji. A przecież mieliśmy przede wszystkim rozwijać krajowe zakłady i stopniowo awansować w gronie producentów nowoczesnego sprzętu.
Rozumiemy, że import niestandardowego sprzętu jest konieczny, bo chodzi o nasze bezpieczeństwo i siły zbrojne muszą szybko odpowiadać na nowe zagrożenia. Rzeczywiście zmniejszył się udział naszych spółek w podziale budżetowego tortu przeznaczonego na zamówienia wojskowe. Wciąż jednak PGZ osiąga przychody z dostaw sprzętu rzędu kilku mld zł rocznie. Nie mam powodu wątpić, że ta suma będzie rosła, bo wraz ze wzrostem PKB sukcesywnie podnoszone będą nakłady na obronność, w tym inwestycje w technologię. Mamy kilka projektów, które są blisko finalizacji, np. opracowany przez naszych konstruktorów i chwalony przez wojsko zdalnie sterowany system wieżowy ZSSW-30 dla transporterów opancerzonych, nowy pływający bojowy wóz piechoty Borsuk, system dowodzenia i zarządzania polem walki ROSOMAK BMS. Wiemy, jak wydobyć zbrojeniówkę z przedłużającego się impasu. Chcemy ruszyć w końcu do przodu. Ostatnie miesiące musieliśmy poświęcić na generalne porządki i próbę zażegnania doraźnych kłopotów w najsłabszych firmach Grupy PGZ. Te działania, a także optymalizacja zarządzania organizacją powiodły się. W innym razie groziłaby nam istotna strata na poziomie skonsolidowanego wyniku i zapewne zagrożenie utratą zdolności kredytowej Grupy PGZ w bankach.