Aby osiągnąć to, co udało się Williamowi Careyowi, nie wystarczy mieć dużo pieniędzy. Trzeba mieć także głowę na karku – przyznają osoby, które znają 42-letniego założyciela i prezesa CEDC. William Carey nie trafiłby do Polski, gdyby nie upadek żelaznej kurtyny. Pod koniec lat 80. ojciec, który prowadził na Florydzie gospodarstwo oraz firmę handlującą bydłem, zaproponował mu, aby stworzył i poprowadził spółkę na naszym rynku. Dziś podkreśla, że to właśnie od ojca się nauczył, jak radzić sobie w biznesie. Bo chociaż ukończył ekonomię na Uniwersytecie Floryda, to jednak znacznie bardziej od nauki interesował go golf, w którego zaczął grać jako 14-latek.
Trafił do grona 25 najlepszych golfistów amatorów w Stanach Zjednoczonych. Zawodowo zajmował się nim jednak tylko dwa lata. Nie miał szans zostać Tigerem Woodsem, dlatego stwierdził, że musi znaleźć sobie inne zajęcie. Golfa jednak nie porzucił, ponieważ pozwala mu się relaksować.
W biznesie Carey kieruje się tymi samymi zasadami co w sporcie. – Wybierając dyscypliny indywidualne, trzeba motywować samego siebie i nie można nikogo winić za porażki – przyznaje William Carey.
Eksportem trzody z Polski zajmował się tylko dwa lata. Kiedy w 1991 roku jego spółka upadła, musiał podjąć trudną decyzję. Mógł wrócić na Florydę i pracować dla ojca lub z 400 tysiącami dolarów na koncie zacząć działalność na własną rękę. Lubi wyzwania, dlatego został w Polsce i zajął się działalnością handlową. W ciągu kilku lat towarem, który generował największe obroty, stał się alkohol sprowadzany z zagranicy. Dlatego w 1996 roku Carey postanowił zająć się dystrybucją polskiej wódki.
Aby sprzedaż wódki mogła ruszyć z kopyta, William Carey potrzebował pieniędzy na rozwój firmy. Wszystkie drzwi, do których pukał w naszym kraju, były zamknięte. Na warszawskim parkiecie królowały wówczas tylko duże spółki, takie jak TP SA. Wybrał Nowy Jork. Ze sprzedaży akcji Central European Distribution Corporation uzyskał 12 mln dolarów.