Do rosnącej liczby grup zawodowych poszkodowanych przez koronawirusa dołączyli taksówkarze. Pandemia, w tym szczególnie jej pierwsze tygodnie z lockdownem, skutecznie ograniczyła naszą mobilność, a powolne odmrażanie gospodarki nie poprawiło znacząco sytuacji.
Dotyczy to zresztą wszystkich branż, które są luksusem dla mas. Dla mas, bo zamożni mają limuzyny z kierowcą albo niszowe elitarne usługi. Luksusem – bo w normalnych warunkach taksówki są zbyt drogie, by zwykły Polak korzystał z nich na co dzień. A teraz jest mniej powodów do rozbijania się taksówkami, które Polak zamawiał najczęściej przy okazji podróży (na dworzec czy lotnisko) albo powrotu z imprezy. A i wtedy od kilku lat sięgał często po tańszą alternatywę – Ubera czy inne usługi gig economy.
Dzisiaj branża imprezowa nadal jest zamrożona, podobnie jak duża część podróży i kontaktów w firmach, które były istotnym klientem korporacji taksówkowych. Co prawda niewielu pracowników miało w pakiecie benefitów dojazd taksówką do pracy, ale sporą część ruchu zapewniały podróże na spotkania z kontrahentami. Te również padły ofiarą pandemii, bo spotkania przeniosły się do świata wideokonferencji.
Niezależnie więc od optymistycznych deklaracji części przedstawicieli branży dla większości jej ludzi nadeszły naprawdę trudne czasy. Przetrwają je – jak zwykle – ci najbardziej elastyczni, prężni, którzy szybko dopasują ofertę do nowych warunków, gdy taksówki mogą przesunąć się bardziej w kierunku luksusowej usługi. I to nie tylko z racji jej ceny, ale też jakości.
Moje niezbyt bogate doświadczenie w tej dziedzinie wskazywało, że akurat w kwestii jakości, w tym podejścia do klienta czy dbałości o auto, wiele firm taksówkarskich miało przed pandemią sporo do poprawy. To dodatkowo napędzało klientów tańszej konkurencji. Ci, którzy dostrzegą tę potrzebę i będą umieli jej sprostać – mogą wygrać na pandemii, która wykosi słabszych rywali.