Ostatnie w tym roku wystąpienie prezesa NBP po grudniowej decyzji RPP wzbudziło wśród analityków coś na kształt zdziwienia, zaskoczenia, konsternacji może nawet? A wśród polityków, znajdujących się już znów po króciutkiej przerwie w szale wyborczej kampanii, rozpętało licytację wezwań adresowanych… no w zasadzie nie wiadomo gdzie. Ale tu przecież nie adresat się liczy, a sam adres, który ma być odnotowany.
W sprawie zdziwienia analityków mam do powiedzenia tyle, że to ja się im dziwię. W sprawie adresów polityków pod adresem, a to prezesa NBP, a to tych, co desygnowali do RPP członków, nie mam nic sensownego do powiedzenia. Tu apelowanie o rozsądek jest po prostu rzucaniem grochem o ścianę.
Na czym polega „zjastrzębienie” prezesa Glapińskiego
Dlatego chciałbym przez chwilę pochylić się nad zdziwieniem profesjonalistów, których zaskoczył „jastrzębi” ton wypowiedzi przewodniczącego RPP.
Na czym to „zjastrzębienie” ma polegać? Otóż Glapiński, który przez ostatnie tygodnie utwierdzał rynek w przekonaniu, że do kwestii obniżek stóp Rada zabierze się zaraz po aktualizacji marcowej projekcji inflacyjnej, teraz przesunął ten termin na jesień. Dlaczego?
Na to pytanie rynkowi ekonomiści powinni odpowiadać merytorycznie. Na marginesie tej odpowiedzi można, co najwyżej dodać, że to przesunięcie daty potanienia ceny pieniądza ma też bez wątpienia tło polityczne. To zresztą w decyzjach kontrolowanej przez Glapińskiego większości RPP nie pierwszyzna przecież. Tyle, że ubiegłoroczne przedwyborcze decyzje o obniżce stóp procentowych miały uzasadnienie wyłącznie polityczne. Brakowało im podstaw rzeczowych. Ogłoszenie zamiaru odłożenia w czasie kolejnej obniżki stóp ma zaś też tym razem uzasadnienie merytoryczne. Glapiński ma argumenty wynikające z bilansu ryzyk, poprawionego po nieszczęsnej decyzji rządu o sposobie wycofywania się z administracyjnych decyzji w ceny energii. I to jest wielka różnica.