Przyjmuję, że dr. Andrzejowi S. Bratkowskiemu, podobnie jak mnie, leży na sercu dobro NBP jako bardzo ważnej instytucji gospodarki rynkowej. Uważam jednak, że w dwu polemicznych tekstach („Rzeczpospolita” z 19.03. i z 14.06.) będących reakcją na moje ostatnie artykuły („Rzeczpospolita” z 7.03 i z 11.06.) błędnie przedstawia i interpretuje ich treść, a jego krytyczne uwagi w powiązaniu z własnymi propozycjami sprowadzają się ogólnie do zachowania status quo w biernym oczekiwaniu na lepsze czasy.
Jak ograniczyć degradację NBP
Mój sposób rozumowania, który chciałem oddać w ostatnich dwu artykułach, był następujący. Po pierwsze, pozostawanie prof. Adama Glapińskiego na stanowisku prezesa oznacza dalsze osłabienie i upolitycznienie NBP. Po drugie, istnieją mocne przesłanki, aby postawić go przed Trybunałem Stanu. Po trzecie, w czasie tej procedury konieczne są zmiany w ustawie o NBP, które znacznie ograniczą w przyszłości prawdopodobieństwo, że zasada niezależności banku centralnego zostanie znów wykorzystana niezgodnie z jej duchem i w niewłaściwy sposób. Zmiany te muszą polegać z jednej strony na zdecydowanym zaostrzeniu kryteriów wyłaniania kandydatów do organów NBP, a z drugiej na wzmocnieniu demokratycznej kontroli nad wywiązywaniem się banku centralnego z przyznanego mu mandatu i stopnia niezależności.
Bardzo skrótowo to ujmując, w pierwszym polemicznym artykule dr Bratkowski przekonywał, że postawienie prezesa NBP przed Trybunałem Stanu nie jest właściwym rozwiązaniem, ponieważ deliktów konstytucyjnych, w tym upolitycznienia banku centralnego, nie da się udowodnić za pomocą faktów. Jego zdaniem właściwą drogą prawną mogłoby być pociągnięcie prezesa NBP do odpowiedzialności karnej za złamanie zapisu ustawowego o zakazie finansowania przez bank centralny deficytu budżetowego. Według niego „nie ulega natomiast wątpliwości, że skup obligacji i sposób, w jaki był dokonywany, był niezgodny z prawem”.
W świetle toczącej się dyskusji nad polityką banków centralnych w okresie po globalnym kryzysie finansowym i w czasie pandemii taki jednoznaczny werdykt wydał mi się nieuprawniony, ale uznałem, że w naszych ocenach stanu badań i działań NBP możemy się różnić. Uznałem też, że obydwie ścieżki (konstytucyjna i karna) nie wykluczają się wzajemnie i dlatego należy pracować nad dalszym uzasadnieniem własnego stanowiska. Nie zdecydowałem się więc na bezpośrednią odpowiedź na polemiczny artykuł dr. Andrzeja S. Bratkowskiego, lecz na odpowiedź pośrednią w postaci rozwiązania o charakterze second best, które pozwoliłoby w jakimś stopniu ograniczyć dalszą instytucjonalną degradację NBP nawet w sytuacji, gdy prof. Adam Glapiński pozostanie prezesem do końca kadencji. Trudno mi powiedzieć, czy miałem prawo liczyć, że dr A.S. Bratkowski też będzie próbował rozwinąć swoją linię argumentacji. Zamiast tego zdecydował się na szybką i ostrą polemikę z moją propozycją powołania w NBP „czwartego ciała”. Być może należałoby podziwiać jego niezwykle szybki czas reakcji, o ile towarzyszyłaby temu jakość argumentów i trzymanie się standardów polemiki, które powinny obowiązywać w szczególności osoby ze stopniem naukowym.
Spór o krąg Balcerowicza
Trudno jest mi wyjaśnić, dlaczego w drugim artykule dr A.S. Bratkowski w tak istotny sposób zwiększył udział argumentów opartych na emocjach kosztem spokojnej refleksji. To trochę tak, jakby nagle za motto zdecydował się przyjąć słowa z piosenki Stinga „my logic has drowned in a sea of emotion” („logika tonie w morzu emocji”). Powodem tej zmiany proporcji było jednak raczej to, że poczuł się wyraźnie dotknięty zaliczeniem go do „intelektualnego kręgu prof. Leszka Balcerowicza”, co było – chyba nie tylko dla mnie – zaskakujące. Jeszcze bardziej zaskakujące jest to, jakimi zabiegami polemicznymi mi się dr A.S. Bratkowski za ten „afront” zrewanżował.