Prezes Jarosław Kaczyński oznajmił światu w wywiadzie dla „Gazety Polskiej", że system podatkowy w Polsce jest degresywny, i obiecał rodakom przeprowadzenie rewolucji, która uczyni system progresywnym. Okrasił tę wypowiedź fałszywą tezą, że „im kto więcej zarabia, tym mniej danin płaci". Nie wiem, co Jarosław Kaczyński miał na maturze z matematyki, ale podejrzewam, że jak wielu humanistów przysypiał na lekcjach. A szkoda, bo zapamiętałby, że ten sam odsetek obliczany od coraz wyższej kwoty daje coraz więcej. I tak, 17 proc. podatku np. od miesięcznego dochodu równego 3 tys. zł to 510 zł, od 6 tys. zł to 1020 zł, a od 15 tys. to 2550 zł, a więc więcej.
Wbrew tezie prezesa w Polsce jednak mamy progresywny system podatkowy. Dlatego rozliczający się według skali obywatel z miesięcznym dochodem 15 tys. wpada w drugi próg podatkowy i od rocznego dochodu do 85,5 tys. zł odda państwu 14,5 tys. zł (według stawki 17 proc.) plus 32 proc. nadwyżki ponad 85,5 tys. zł, czyli 30,2 tys. zł. Razem blisko 45 tys. zł, czyli ok. 25 proc. dochodu. Dla uproszczenia pominąłem tu kwotę wolną od podatku, która maleje wraz ze wzrostem dochodu, a więc jeszcze pogłębia progresję.
Owszem, przedsiębiorcy mogą wybrać stawkę liniową 19 proc., ale w zamian tracą prawo do kwoty wolnej i odliczeń, np. sutego odpisu na dzieci czy atrakcyjnej możliwości opodatkowania z małżonkiem. Ba, prezes zapomniał, że rząd jego partii opodatkował dochody powyżej 1 mln zł dodatkową stawką 4 proc. (obok zwykłej 32-proc.).
Wszystko to czyni polski system podatkowy progresywnym. Tezę o degresywności lider Zjednoczonej Prawicy zapożyczył od młodych lewicowych ekonomistów. Do jednego wora niesłusznie wrzucają oni podatki i składki na ubezpieczenie społeczne, które w przypadku przedsiębiorców są zryczałtowane, a pracowników zwolnione dla części dochodu przekraczającej 2,5-krotność średniej pensji. Piszę niesłusznie, bo za składki w Polsce nabywa się prawo do emerytury wedle zasady: ile wpłacisz, tyle otrzymasz w przyszłości. Likwidacja ryczałtu i limitu oznaczałaby konieczność wypłacania bardzo wysokich emerytur najlepiej dziś zarabiającym. Tego nie zniósłby ani system emerytalny, ani wyborcy prezesa, który usiłuje dla korzyści politycznych po leninowsku nastawiać słabiej zarabiających przeciwko klasie średniej i przedsiębiorcom.