Prezes jednego z czołowych deweloperów utyskuje, że tempo wzrostu cen mieszkań jest za wysokie, choć to wprost przekłada się na marże spółki – czy ktoś widział coś podobnego? Rynek mieszkaniowy od miesięcy jest chwiejny i nie zanosi się, by sytuacja ustabilizowała się szybko. Mamy kumulację negatywnych zdarzeń. Zbliżający się koniec roku nasila pytania o to, co dalej z programem „Bezpieczny kredyt 2 proc.”, który jest głównym sprawcą rozkręcenia popytu bez zadbania o podaż. A także silnego wzrostu cen na rynku pierwotnym i wtórnym. Czy będzie kontynuowany? Jeśli tak, to z jakim budżetem? Udzielenie odpowiedzi byłoby może łatwiejsze, gdyby nie wybory parlamentarne, a ściślej przeciąganie momentu przekazania władzy większościowej koalicji. A jest to koalicja na tyle szeroka – także jeśli chodzi o pomysły na mieszkaniówkę – że trudno wyrokować, w którą stronę owa polityka pójdzie. Kredyt na 0 proc.? Budowa 300 tys. mieszkań na wynajem? Zapis w umowie koalicyjnej na temat tej kwestii jest tak lakoniczny, a zarazem pojemny, że nic nie da się z niego wywróżyć. Skutkiem całego tego zamieszania w malignie jest niepewność i u potencjalnych nabywców mieszkań (kupować, czekać?), i u deweloperów (inwestować w budowę, czekać?). I wszystko to w szumie mediów społecznościowych, gdzie argumenty o braku widoków na zmniejszenie presji na wzrost cen zderzają się z argumentami, że bańka wkrótce pęknie.