Ministerstwo Finansów ujawniło dopiero w powyborczym tygodniu stan budżetu państwa… za sierpień (wraz ze stanem za wrzesień). W przeszłości dane te poznawaliśmy w ostatnim tygodniu kolejnego miesiąca. Tym razem był ponadtrzytygodniowy poślizg – bez oficjalnego wyjaśnienia. Nie da się tego wyjaśnić niczym innym jak wyborami i ukrywaniem z przyczyn politycznych stanu kasy państwa, co nie świadczy o profesjonalizmie decydentów z gmachu przy ul. Świętokrzyskiej. Tak wygląda końcowy akord trwającego osiem lat procesu marginalizacji urzędu ministra finansów, który wcześniej był zwykle architektem polityki gospodarczej rządu. Za PiS zaś został sprowadzony do roli kasjera. A od pandemii nawet i to mu ograniczono, przerzucając pokaźną część wydatków państwa do zadłużających się na rachunek obywateli funduszy zarządzanych przez premiera via BGK i PFR.
Czytaj więcej
Kulejące dochody z podatków, ogromne wydatki sztywne i rekordowo wysoki deficyt – to kondycja finansów państwa, jaką zostawia swoim następcom obecna władza.
Nie podlegają one kontroli parlamentu, w przeciwieństwie do budżetu państwa, i nie są jak on przejrzyste. Stąd wielki znak zapytania nad faktycznym stanem finansów publicznych i wielkością „dziury Morawieckiego”, jak przez analogię do dziury Bauca z okresu AWS nazywany jest deficyt zostawiany przez PiS następcom (z tą różnicą, że Bauc dopiero ostrzegał, czym grozi rozdęcie wydatków, a dziura Morawieckiego jest już faktem). Dlatego ekonomiści podpowiadają partiom opozycyjnym, które wespół zdobyły większość w Sejmie i szykują się do przejęcia rządów, by zaczęły od audytu finansów państwa. Z kolei one same, nie wiedząc, na czym stoją, bardzo wstrzemięźliwie wypowiadają się o najbardziej kosztownych obietnicach wyborczych.
Ta rozwaga jest korzystna zarówno dla złotego, który po wyborczym zwycięstwie opozycji się umocnił, jak i dla rentowności polskiego długu, która po niedzielnym głosowaniu istotnie zmalała. Rynki oczekują, że nowy rząd nie tylko będzie prowadził bardziej odpowiedzialną niż poprzednicy politykę budżetową, ale też zakończy rozpętany przez nich spór z Brukselą o sądy. To zaś otworzy drogę do miliardów z KPO i unijnej perspektywy budżetowej.
Pisowska propaganda wykorzystuje ową ostrożność finansową rywali. I powiela przekaz dnia, że 800+ oraz 13. i 14. emerytura stają pod znakiem zapytania. Mam wrażenie, że ten nowy spin to pudło, bo wielki zryw wspierających opozycję wyborców, zwłaszcza młodego pokolenia, nie był skutkiem dużego apetytu na kiełbasę wyborczą, ale reakcją na ograniczenie praw kobiet, ryzyko wyprowadzenia Polski z Unii i zamknięcia otwartych dotąd kordonów granicznych (obawę tę sam PiS podsycił, zamykając granicę ze Słowacją).