Słuchając debaty Towarzystwa Ekonomistów Polskich „Jak się przygotować do konkurencji z rolnictwem Ukrainy” z cyklu „Gospodarka ma głos. 2023”, miałem wrażenie déjà vu. Przypomniały mi się rozmowy z moimi kuzynami prowadzącymi gospodarstwa na wschodnim Mazowszu. Siłą rzeczy ich obserwacje są lokalne, jednostkowe, ale – okazuje się – charakterystyczne dla dużej części naszego rolnictwa.
Czytaj więcej
Wojna w Ukrainie i jej skutki okazały się dużym wyzwaniem dla polskiego rolnictwa (liberalizacja handlu, konkurencyjność, zakłócenia dostaw i wysokie ceny surowców energetycznych). W tym kontekście pojawia się pytanie o zagrożenia dla bezpieczeństwa żywnościowego.
Rozdrobnione gospodarstwa rolne
Wprawdzie mieszkańców wsi faktycznie ubywa, o czym świadczy rosnąca liczba pustostanów, zwłaszcza na Ścianie Wschodniej, ale trendu zwijania się gospodarstw rolnych w statystyce prawie nie widać. Po prostu ludziom utrzymującym się już z innych źródeł, nierzadko mieszkającym w mieście, opłaca się trzymać odziedziczone po rodzicach czy dziadkach grunty.
Nieformalnie dzierżawią je prawdziwym rolnikom, ale inkasują nieopodatkowane dopłaty unijne i płacą dużo niższe niż w ZUS składki na KRUS. Taki jest mechanizm utrwalania rozdrobnionej struktury rolnej, opisany przez biorącego udział w debacie Jakuba Oliprę, starszego ekonomistę z Credit Agricole. Utrwala taką strukturę polskiej wsi także opodatkowanie gospodarstw niezmienianym od 1984 roku (to nie pomyłka, od połowy lat 80.) archaicznym podatkiem rolnym, który nie ma nic wspólnego z prawdziwą dochodowością gospodarstw.
W rezultacie na wsi, gdzie rolę uprawia coraz mnie ludzi, dynamicznie rozwijający się rolnicy mają problem z pozyskaniem gruntów – właśnie taka jest sytuacja także moich kuzynów. A przecież tylko duże gospodarstwa mogą działać na dużą skalę, odpowiednio dużo inwestować i uzyskiwać wysoki dochód. Na 13 mln gospodarstw tylko 200-300 tys. to jednostki naprawdę towarowe, szacuje Grzegorz Brodziak, prezes spółki Goodvalley i wiceprezes Polskiej Federacji Rolnej.