Tektoniczne zmiany
Wydaje się, że w dającej się przewidzieć przyszłości nic już nie jest w stanie powstrzymać rozwoju gospodarki Chin i jej światowej ekspansji. Wypowiedziana im przez Stany Zjednoczone wojna handlowa i rozkręcanie przezeń drugiej zimny wojny wbrew intencjom nieodpowiedzialnych polityków z czasem dodatkowo wzmocni Chiny, historia bowiem w końcu nauczyła je grać strategicznie. W ślad za wymierzanymi w ich gospodarkę ciosami silniej nawet niż już to czyniły, resetują swą politykę gospodarczą i strategię rozwoju, koncentrując się na przekształcaniu łańcuchów produkcyjno-podażowych tak, aby z jednej strony zajmować w nich coraz wyższe pozycje technologiczne, z drugiej zaś w malejącym stopniu być uzależnionym od importu zaopatrzeniowego z innych krajów, zwłaszcza z USA.
Chiny, pomimo obecnego czasu zamętu (a może dzięki niemu?), przechodzą z fazy wzrostu ekstensywnego do intensywnego, od akcentowania aspektów ilościowych do jakościowych coraz bardziej opartych na wiedzy, od lekceważenia negatywnych skutków ekologicznych wyśrubowanego tempa wzrostu do zrównoważonej zielonej gospodarki.
Tradycyjnie rozumiany wzrost gospodarczy, mierzony przyrostami produktu krajowego brutto, niewątpliwie będzie znacznie wolniejszy niż w przeszłości, ale i tak będzie to dynamika około dwukrotnie wyższa niż w krajach bogatych. Już w 2025 roku Chiny zaliczane będą według standardów Banku Światowego do krajów o wysokich dochodach, do których Polska dołączyła w 2009 roku. Skala wiekopomnego skoku chińskiej gospodarki jest wciąż trudna do ogarnięcia. O ile w Polsce – a przecież uchodzimy za kraj sukcesu gospodarczego – PKB na mieszkańca (licząc według parytetu siły nabywczej) w 2020 roku jest 2,8 razy większy niż trzy dekady temu, o tyle w Chinach jest on większy aż 11,5 razy.
Jeśli przyjąć realistyczne założenie, że podczas następnego piętnastolecia, 2021–2035, ich dochód narodowy się podwoi, co wymaga umiarkowanie szybkiego tempa wzrostu średniorocznie w wysokości 4,7 proc., to wówczas PKB per capita wyniesie niebotyczne 1874 proc. poziomu z przecież tak niedawnego 1990 roku.
Bynajmniej nie lekceważąc osiągnięć kraju już wkrótce bardziej ludnego niż Chiny, Indii, dla których dochód na głowę zwiększył się w tym czasie prawie sześciokrotnie, szokujące jest to, że w USA wzrasta on w 2030 roku w porównaniu z rokiem 1990 zaledwie o niecałe 80 proc., a w Rosji i Japonii o marne 40 proc. (przy założeniu, że przyrost PKB w 2021 roku będzie zgodny z prognozami MFW, a następnie, do końca dekady, średnie tempo wzrostu będzie równe średniej z czterech lat poprzedzających pandemię koronawirusa, 2016–2019).
To z tymi właśnie krajami należy porównywać dokonania i zapóźnienia Chin, acz w każdym z tych czterech przypadków odmienne są przesłanki porównań. By uzmysłowić sobie, jak wielce to zmienia ekonomiczną mapę świata, trzeba dostrzec przetasowanie relatywnej pozycji największych gospodarek. Podczas gdy ogromnie rośnie pozycja Chin i znacząco Indii (zauważmy, że wobec przyjętych założeń przeciętne tempo wzrostu PKB Indii w latach 2022–2030 ma być wyższe niż w Chinach i wynosić 5,5 proc.), istotnie spada znaczenie USA, a Rosja i Japonia liczą się relatywnie coraz mniej.