Zuckerberg czy Musk, Threads czy Twitter? Wybór między dżumą a cholerą

Kwestią tygodni jest zapewne prześcignięcie Twittera przez Threads pod względem liczby użytkowników na świecie. Tylko, że sama zmiana miejsca nie spowoduje, że zniknie hejt i manipulacje, a ludzie zaczną pisać prawdę. Zuckerberg będzie po prostu więcej zarabiał i (lub) łatwiej nami sterował.

Aktualizacja: 10.07.2023 15:49 Publikacja: 09.07.2023 09:07

Mark Zuckerberg i Elon Musk

Mark Zuckerberg i Elon Musk

Foto: AFP

Wystarczyło kilka dni, aby na nowym serwisie społecznościowym Threads zameldowało się 100 milionów osób. W tym samym czasie Elon Musk zablokował na Twitterze widoczność wpisów o platformie Mety i zagroził Markowi Zuckerbergowi pozwem sądowym za kradzież poufnych informacji biznesowych i własności intelektualnej.

Zuckerberg handluje danymi

Skala prywatnych informacji o użytkownikach serwisu była zaś powodem, dla którego Zuckerberg zdecydował się nie uruchamiać Threads w Unii Europejskiej. Z ustaleń dziennikarzy irlandzkiego „Independent” wynika, że Meta nie chciała „iść na zwarcie z Brukselą”. Chce natomiast zbierać wszelkie możliwe dane o zarejestrowanych osobach, począwszy od tych dotyczących zdrowia, finansów i zakupów, poprzez zdjęcia, kontakty i to, gdzie oraz o której godzinie przebywamy, a kończąc na tym co czytamy i czego szukamy w internecie oraz „wrażliwych”. Na wszelki wypadek – gdyby w przyszłości była jakaś nieokreślona dziś potrzeba – na liście jest także pozycja „pozostałe dane”.

Mark Zuckerberg ma ambiwalentne podejście do ochrony danych osobowych i ludzkich sekretów. Lubi to, gdy chodzi o niego samego, ale prywatnością użytkowników Facebooka, Instagrama, WhatsAppa i Threadsów nie poważa. On na niej zarabia, a płaci dopiero wtedy, gdy zostanie złapany. W maju tego roku, Europejska Rada Ochrony Danych nałożyła na Metę karę w wysokości 1,2 mld euro za przesyłanie wiedzy o użytkownikach w UE do USA. W grudniu 2022 r. Zuckerberg zawarł ugodę w procesie, jaki został mu wytoczony za udostępnienie Cambridge Analityca - brytyjskiej firmie doradztwa politycznego - danych aż 87 mln użytkowników Facebooka. Meta ma zapłacić 725 mln dol., ale Donald Trump, dla którego pracowała CA w 2016 r. wygrał wybory, a mieszkańcy Wielkiej Brytanii zdecydowali w referendum o opuszczeniu Unii Europejskiej. Londyn ukarał koncern grzywną w wysokości 500 tys. funtów za sprzedaż danych Cambridge Analityca.

Musk układa się z rządami

Danymi użytkowników handlował także Twitter. Na przykład numerami telefonów i adresami mailowymi podanymi przez 140 mln użytkowników na wypadek zablokowania konta lub zmiany hasła. Przyłapany, musiał zapłacić ledwie 150 mln dol. kary. Niespełna 5 złotych za osobę, czyli tyle, ile firmy telekomunikacyjne w Polsce dają średnio miesięcznie zniżki w abonamencie za naszą zgodę, aby mogły robić to samo.

Za wykorzystywanie danych użytkowników lub samego serwisu do wywierania politycznego wpływu Twitter jeszcze – nawet pośrednio - nie zapłacił. Może dlatego, że Elon Musk sam dogaduje się z rządami, a nawet się tym czasami chwali. Dzień przed majowymi wyborami parlamentarnymi i prezydenckimi w Turcji, Twitter ogłosił, że zablokował niektóre treści na portalu w tym kraju. Musk z rozbrajającą szczerością przyznał, że mając do wyboru całkowite ograniczenie dostępu lub do jego części, wybrał to drugie. Z wnioskiem wystąpił… turecki rząd, a Musk – mimo obietnicy - do dziś nie ujawnił pisma jakie dostał z Ankary.

W grudniu ub. r. Mychajło Podolak, doradca szefa Kancelarii Prezydenta Ukrainy, skonstatował, że "wojna w Ukrainie" zaczęła znikać z trendów na Twitterze. Kilkanaście godzin później okazało się również, że w ramach nowych zasad uwierzytelniania konta nie można dodać numeru telefonu z ukraińskim prefiksem. Musk, zapytany czy to specjalnie czy błąd, nie odpowiedział.

Pozytywnie natomiast musiał zareagować na prośby przywódcy Indii, Narendry Modiego. Pierwszy raz w styczniu, gdy zostało zablokowane konto BBC w związku z filmem o naruszeniach praw człowieka w tym kraju. Drugi raz w marcu, gdy jak pisał The Intercept, na Twitterze zablokowano ponad 100 kont należących do polityków, aktywistów i dziennikarzy będących zarówno w Indiach, jak i poza granicami kraju. W tym samym czasie indyjski rząd wyłączył internet w Pendżabie, regionie zamieszkanym przez 30 mln osób, aby ułatwić sobie „polowanie” na lidera nacjonalistów Amritpala Singha.

Więcej hejtu, czyli wolność słowa według Muska

Twitter po przejęciu przez Elona Muska znalazł się na równi pochyłej. Masowe zwolnienia pracowników, ucieczka reklamodawców, zlikwidowanie Rady Zaufania i Bezpieczeństwa, która zajmowała się m.in. problemem mowy nienawiści w twitterowej społeczności, odwieszenie kont osób zablokowanych wcześniej za hejt lub kłamliwe teorie zdominowały pierwsze tygodnie jego rządów w firmie. Kolejna fala krytyki przyszła z wprowadzeniem płatnej usługi Twitter Blue, jedynej możliwości, aby posiadać zweryfikowane konto. Dość szybko wykorzystali to siewcy różnorakich teorii spiskowych, przede wszystkim antyszczepionkowcy, którzy raptem za 8 dol. miesięcznie kupili sobie wiarygodność i zasięgi. Elon Musk – sam siebie nazywający „absolutystą słowa” - kwitował - „Nową polityką Twittera jest wolność słowa, ale nie wolność zasięgu”.

Jak to wygląda w praktyce sprawdziło Centrum ds. Przeciwdziałania Cyfrowej Nienawiści (Center for Countering Digital Hate, CCDH). Z raportu amerykańskiej organizacji pozarządowej wynika, że 99 proc. wpisów zawierających hejt o podłożu rasistowskim, antysemickim, homofobicznym lub transfobicznym będących autorstwa posiadaczy płatnych kont pozostawało bez jakiejkolwiek reakcji, mimo zgłoszeń o naruszeniu polityki serwisu, która zabrania obelg i rozpowszechniania komunikatów utrwalających szkodliwe stereotypy. Zresztą, z regulaminu Twittera po 5 latach – oczywiście za sprawą Muska – zniknęły zapisy o ochronie osób transpłciowych oraz grup szczególnie narażonych na nienawistne zachowania – kobiet, osób o innym kolorze skóry niż biały, LGQBTQIA+ i innych, historycznie marginalizowanych.

Kto i o czym będzie pisał na Threads

Musk kupując Twittera zapewne przypieczętował decyzję Zuckerberga o stworzeniu Threadsów. Twórca Facebooka nie ma przecież oporów przed kopiowaniem już istniejących serwisów czy rozwiązań. Przekonały się o tym Snapchat, TikTok, czy WhatsApp, zanim został przez niego kupiony. Premiera nowego serwisu Mety niedługo po tym, jak Twitter ograniczył liczbę widocznych wpisów dla posiadaczy bezpłatnych kont zapewne jest przypadkiem, ale dość symbolicznym.

Adam Mosseri, szef Instagrama przyznał w trakcie jednej z rozmów na Threads, że celem nowego serwisu nie jest zastąpienie Twittera. Jest nim natomiast stworzenie miejsca dla tych użytkowników Instagrama, którzy chcieli więcej rozmawiać, ale odstręczał ich Twitter i dla tych z Twitter, którzy mają już dość wszechobecnego gniewu. Mosseri przyznał również, że Facebook nie będzie robił niczego, aby zachęcać „polityków i do polityki” lub czytania „poważnych i trudnych” wiadomości. Ale nie będzie także ograniczał zasięgu takich wpisów.

Czy Threads będą „słówkowym” Instagramem, gdzie komputerowo poprawiane i pozowane zdjęcia zastąpią miłe i radosne dialogi? Tego, że polityka wejdzie z butami również do nowego serwisu możemy być raczej pewni. Kwestią otwartą pozostaje dziś „w jakich?” – czystych czy zabłoconych. Odpowiedź poznamy w 2024 r. w czasie kampanii przed wyborami prezydenckimi w USA.

Threads będą wtedy prawdopodobnie o wiele potężniejsze od Twittera. Zresztą, wystarczy, że na zalogowanie się w nowym serwisie zdecyduje się co czwarty użytkownik Instagrama, a Musk przegra. Zuckerberg przyznaje zaś wprost, że interesuje go miliard użytkowników Threads.

Zuckerberg czy Musk? Wybór mniejszego zła

I niestety nie widać na horyzoncie żadnej góry lodowej, która mogłaby przerwać ten rejs. Mastodon – zdecentralizowana sieć społecznościowa – ma 1,8 mln użytkowników. Bluesky, platforma stworzona przez Marca Dorseya (ex-Twitter) to grono niespełna 300 tys. osób, choć w kolejce na akceptację czeka około 1,9 mln użytkowników (serwis dostępny jest na razie tylko na zaproszenie). Te serwisy zapewne nie znikną, pojawią się pewnie nowe, ale w świecie mediów społecznościowych będą pełniły rolę sklepów z płytami winylowymi na rynku muzycznym.

Wielu osobom wystarczy jednak, że będą mieć miejsce, gdzie nie rządzi Elon Musk. Owszem, nie uważają, że Mark Zuckerberg jest dobry, ale na pewno jest mniejszym złem. Tylko czy tak będzie w rzeczywistości?

W 2010 r. ujawniono fragment rozmowy Marka Zuckerberga z jednym ze swoich przyjaciół. Tuż po uruchomieniu pierwszej wersji Facebooka, wówczas 19-latek, pisał - „jeśli chcesz jakieś informacje o kimkolwiek z Harvardu, to zapytaj. Mam 4 tys. maili, zdjęć i adresów”. Na pytanie „skąd?”, Zuckerberg odpisał – „Ludzie sami mi je przysłali, nie wiem dlaczego. Zaufali mi. Głupie ch***”.

Wystarczyło kilka dni, aby na nowym serwisie społecznościowym Threads zameldowało się 100 milionów osób. W tym samym czasie Elon Musk zablokował na Twitterze widoczność wpisów o platformie Mety i zagroził Markowi Zuckerbergowi pozwem sądowym za kradzież poufnych informacji biznesowych i własności intelektualnej.

Zuckerberg handluje danymi

Pozostało 96% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację