Obecny kryzys inflacyjny ujawnił to, czego wszyscy bankierzy centralni i ekonomiści zdawali się od początku nie dostrzegać.
Zacznijmy od tego, że żaden z nich, jak zresztą bardzo niewielu z nas, nie kwestionuje, że zachowaniami ekonomicznymi kierują bodźce. Na przykład, jeśli cena pewnego dobra lub usługi wzrośnie, spodziewamy się, że popyt spadnie. I odwrotnie. Chociaż może to nie być prawdą w przypadku każdego indywidualnego towaru lub usługi – a dodajmy, że niektórzy będą spierać się, czy istnieje prawdziwy towar Giffena [dobro, którego ludzie nabywają więcej, gdy cena rośnie, i mniej, gdy spada – red.] – generalnie określa to zachowania na rynku. Nazywa się to prawem podaży i popytu. Jak się okazuje, bankierzy centralni i ekonomiści nadal nie rozumieją tego w kontekście zarządzania pieniędzmi, kiedy ludzie podejmują decyzję, czy zainwestować swoje pieniądze, czy je zatrzymać.
Co decyduje o inwestowaniu
Kiedy osoba fizyczna lub przedsiębiorstwo rozporządza pewną ilością pieniędzy, chce zmaksymalizować ich wartość i zminimalizować straty na przyszłość. Jeśli inflacja jest większa niż ryzyko zainwestowania tych pieniędzy, osoba ta zainwestuje. Będzie to miało pozytywny wpływ na wzrost gospodarczy.
Jeśli jednak inflacja jest mniejsza niż ryzyko zainwestowania pieniędzy, to ich nie zainwestuje. Będzie je trzymała i będzie to miało negatywny wpływ na wzrost gospodarczy.
Istnieje również mechanizm samoregulujący ten proces, tzn. osoba ta może nie inwestować, ale zamiast tego wydawać pieniądze na dobra konsumpcyjne lub usługi. To z kolei spowoduje wzrost inflacji. A to zachęci do inwestycji.