Najwięcej dzieci (69) urodziła żyjąca w XVIII w. Fiodorowa Wasiljewa, Rosjanka mieszkająca niedaleko Moskwy. Wszystkie jej ciąże były mnogie, cztery razy rodziła nawet czworaczki. Jej męża, zwykłego chłopa, przedstawiono nawet carycy Katarzynie. Po śmierci żony spłodził jeszcze z kolejną kobietą 18 dzieci, więc razem miał ich 87. Mniejsza o wiarygodność tych informacji kolportowanych wówczas z podziwem przez kupców, z pewnością, gdyby nie rosyjskie pochodzenie, stałaby się ikoną konserwatywnej części polskiego społeczeństwa.
Problem w tym, że choć prawicowy rząd głosi hasła wsparcia rodzin i dzietności, mamy jeden z najniższych wskaźników urodzeń w Europie, 1,3 dziecka na kobietę. PiS podszedł do tej sprawy w sposób instrumentalny, oferując 500+ i kilka mniejszych świadczeń, jak 300 zł z „Dobrego startu” dla uczniów czy PIT dla młodych. Myślano, że to sprawę załatwi. A jest coraz gorzej.
Czytaj więcej
Południowy sąsiad Polski wydaje mniej pieniędzy na politykę prorodzinną, a jednak ma lepsze rezultaty na polu dzietności. Ważne jest nie tylko wsparcie państwa, ale i poczucie bezpieczeństwa.
Większą uwagę partia rządząca zdaje się teraz przywiązywać zresztą do osób starszych, oferując im choćby 13. i 14. emerytury, bo najtłumniej chodzą na wybory. To polityka tu i teraz zamiast myślenia o przyszłości. A ta rysuje się w czarnych barwach. Jednocześnie problem niskiej dzietności chwilowo łagodzi napływ Ukraińców.
Za kilka lat czeka nas jednak stagnacja gospodarcza i załamanie się finansów. Według GUS w 2050 r. ma nas być 4,4 mln mniej. Nie będzie komu utrzymywać rzeszy starszych ludzi przy blokowaniu podniesienia wieku emerytalnego. Koszty systemu emerytalnego i opieki zdrowia będą stratosferyczne, a nikt nie będzie chciał inwestować w kraju, gdzie brakuje siły roboczej i trzeba podnosić podatki.