Hasło rychłego zakończenia w Europie produkcji samochodów z silnikiem spalinowym brzmi co najmniej równie ambitnie, jak w 1961 r. zapowiedź Johna F. Kennedy’ego lądowania Amerykanów na Księżycu. Program „Apollo” kosztował budżet federalny gigantyczną na owe czasy kwotę ponad 20 mld dol. i prezydent musiał się gęsto tłumaczyć, dlaczego nie wyda jej na bardziej przyziemne cele, jak służba zdrowia, edukacja czy pomoc społeczna.
Program elektrycznej rewolucji w europejskiej motoryzacji pochłonie wielokrotnie większe kwoty, głównie z kieszeni obywateli i kas firm, nie tylko motoryzacyjnych. Nic dziwnego więc, że rośnie fala oburzenia w mediach społecznościowych – a przynajmniej w polskiej ich części – po przegłosowaniu w Parlamencie Europejskim zakazu sprzedaży „spaliniaków” od 2035 r. Ludzie widzą, że najtańszy „elektryk” kosztuje dobrze ponad 80 tys. zł, a na dodatek w Polsce nie ma go gdzie „zatankować”. I po prostu boją się, że w przyszłości nie będzie ich stać na samochód, bez którego trudno im wyobrazić sobie nie tylko wyjazd na urlop, ale także codzienne życie, szczególnie na wsi czy w małym mieście.
Te rosnące obawy dają wielki potencjał do wykorzystania przez ugrupowania populistyczne i antyunijne. Tym bardziej że w Polsce wśród polityków jakoś nie widzę Kennedych, którzy by bronili elektryfikacji i przedstawiali jej sens w długim terminie. Polityków, którzy pokazaliby, że zamiast karmić miliardami za ropę przeróżne satrapie od Rosji po Wenezuelę, lepiej wydać je na technologie OZE pozwalające wykorzystać prąd trafiający do Europy i Polski całkiem za darmo w postaci promieni słonecznych, siły wiatru i fal morskich. Polityków, którzy nie baliby się łagodzić obaw, wyjaśniając, że przecież wymiana aut, budowa nowej infrastruktury „tankowania” i źródeł energii nie nastąpią z dnia na dzień, a ów rok 2035 to początek długiego, może kilkunastoletniego procesu transformacji.
Owszem, taka rewolucyjna przesiadka będzie kosztowała nasze pokolenie krocie, ale już naszym dzieciom i wnukom pozwoli znacznie zmniejszyć koszty zarówno życia codziennego w skali rodziny, jak i funkcjonowania całej gospodarki. Jesteśmy to im winni, skoro zostawimy im w spadku górę długu publicznego i system emerytalny trzeszczący w szwach z powodu demograficznej katastrofy. Trzeba jednak wcześniej znaleźć europejskich – i polskich – Kennedych…
Czytaj więcej
Największą przeszkodą jest słaby rozwój infrastruktury ładowania. Połowa wszystkich publicznych ładowarek, jakie znajdują się w całej UE, stoi dziś w dwóch krajach.