Przed wybuchem wojny tylko ok. 2 proc. gości centrów handlowych stanowili obywatele Ukrainy, obecnie zaś to już nawet 7 proc. – wynika z przygotowanego dla „Rzeczpospolitej” raportu firmy Selectivv, która specjalizuje się w analizie danych mobilnych. Na tej podstawie można wnioskować, że wojenni uchodźcy nie tylko korzystają z pomocy oferowanej przez Polaków, ale też przynajmniej w pewnej części są samodzielnymi konsumentami.
Dla centrów handlowych, jak komentują sami handlowcy, to pewna szansa na odbudowę biznesu po zapaści i utracie dużej części obrotów w efekcie pandemii. Ale podkreślają jednocześnie, że o te potencjalne korzyści trzeba jednak zwalczyć. Choćby przygotowując się na obsługę klientów w języku ukraińskim, tworząc specjalną ofertę itp.
Podobnie zresztą jest z całą gospodarką. Obecnie przecież napływ uchodźców, pomoc dla nich czy ich samodzielne wydatki wspierają popyt konsumpcyjny w Polsce, czyli jeden z silników rozwoju gospodarczego. I to na tyle mocno, że na razie niweluje to inne negatywne skutki wojny przeciw Ukrainie. Taka sytuacja może utrzymać się jeszcze przez kolejnych kilka tygodni czy miesięcy, pytanie jednak: co dalej? Jeśli wojna skończy się w miarę szybko i sami Ukraińcy szybko wrócą do ojczyzny, to nagle popyt nam się załamie. A jeśli nie wrócą i zostaną w Polsce, to jak szybko jesteśmy w stanie pomóc wszystkim uchodźcom stanąć na własne nogi?
Ekonomiści i eksperci wszelkiej maści podkreślają zgodnie, że jeśli dzisiejsi uchodźcy staną się w niedalekiej przyszłości „zwykłymi” mieszkańcami Polski, aktywnymi zawodowo i społecznie, to będzie to na dłuższą metę bardzo korzystne dla naszej gospodarki. Mogą do polskiego starzejącego się społeczeństwa wnieść młodość, może nawet zwiększyć przyrost naturalny, a na pewno uzupełnić niedobory rynku pracy. Ale to tylko potencjalna szansa. Jeśli w Polsce nie powstanie w końcu system asymilacji i integracji migrantów, taki z prawdziwego zdarzenia, to możemy ją koncertowo zmarnować.