Co roku powraca temat przyjęcia przez Polskę euro. Szczególnie w okresie podwyższonej inflacji widać w tym postulacie więcej zagrożeń niż szans. Bułgaria i Chorwacja już planują członkostwo, ale doświadczenie inflacji wywołanej przez pandemiczny kryzys sprawia, że nie warto nawet rozważać pozbawienia Polski własnej polityki monetarnej.
Rząd Bułgarii jeszcze za premiera Bojko Borysowa planował wejść do strefy euro 1 stycznia 2024 r. Od 2020 kraj jest w poczekalni strefy razem z Chorwacją. W ramach przygotowania do przyjęcia euro bułgarski lew i chorwacka kuna powinny przejść skutecznie udział w mechanizmie walutowym ERM II, zwanym potocznie wężem walutowym, co najmniej do lipca 2022 r.
Bułgaria już od 2018 r. starała się o wejścia do mechanizmu. Sofia kilkakrotnie przekładała termin, w którym chciałaby przyjąć euro, na razie rząd trzyma się daty 2024 r. W Chorwacji ma to być 2023.
W Polsce sensownej debaty o euro nie ma
Od wielu lat u nas w kraju nie ma już merytorycznej dyskusji o opłacalności wejścia do strefy euro i o problemach, jakie może stworzyć akcesja. Argumentem tym częściej przerzucają się politycy, ale warto zauważyć, że w połowie 2020 r. Polska była blisko spełnienia wymogów wejścia do strefy. Potwierdzało to sprawozdanie Komisji Europejskiej. Dotyczyło siedmiu państw członkowskich, które są prawnie zobowiązane do przyjęcia euro. Poza Polską to: Bułgaria, Czechy, Chorwacja, Węgry, Rumunia i Szwecja.
Warto pamiętać, że podsumowanie jest publikowane co dwa lata niezależnie od trwających procesów przystąpienia. Ocenia się w nim: stabilność cen, zdrowe finanse publiczne, stabilność kursu wymiany oraz konwergencję długoterminowych stóp procentowych. Oceniono też zgodność przepisów krajowych z regułami unii gospodarczej i walutowej. Polska spełniała na razie dwa: kryterium konwergencji długoterminowych stóp procentowych oraz kryterium dotyczące finansów publicznych.