Gdyby dziś premier ogłosił, że wobec kłopotów gospodarczych, jakie sprowadza na nas światowy kryzys, odkładamy na później walkę o przyjęcie euro, oznaczałoby to rezygnację z planów uzdrawiania i przekształcania polskiej gospodarki. Byłby to też niepokojący sygnał dla zagranicznych inwestorów, których mogłoby to zniechęcić do zarabiania w Polsce.

Podtrzymanie terminu wejścia do strefy w 2012 roku to sygnał, że rząd nie odstępuje od reformy naszych finansów publicznych. Nie będą one proste ani bezbolesne. Będą natomiast szansą dla opozycji (i koalicjanta), by zdobyć poparcie tych, którym odbierane są kosztowne dla państwa przywileje.

Na razie zapowiadane przez rząd korzystne dla społeczeństwa działania antykryzysowe stanowią obciążenie dla budżetu. Nie są więc tymi koniecznymi cięciami, które trzeba wprowadzić, by finanse publiczne mimo spowolnienia spełniały wymagania stawiane nam przez Brukselę. Dopiero dyskusja o oszczędnościach w budżetach na 2009, a potem 2010 rok pokaże prawdziwą skalę determinacji rządu. Wtedy też dowiemy się, co o wspólnej walucie myślą naprawdę opozycja i prezydent.

Jeżeli nie poprą reform, to oni, nie premier, będą winni opóźnień lub nawet nieprzyjęcia euro. Wraz ze wszystkimi niekorzystnymi dla gospodarki efektami tej decyzji. Możliwe, że właśnie o to chodzi rządowi.

[link=http://blog.rp.pl/jablonski/2008/11/21/euro-moze-utonac-w-morzu-dobrych-deklaracji/]Skomentuj na blogu[/link]