Mity w kryzysie według nadzoru

Zawirowania na rynkach finansowych ujawniają rzesze ekspertów od szybkich diagnoz i kuracji tak prostych, że aż żal z nimi polemizować. A jednak żal trzeba stłumić – pisze pracownik Komisji Nadzoru Finansowego

Publikacja: 14.03.2009 04:35

Mity w kryzysie według nadzoru

Foto: Rzeczpospolita

Red

[srodtytul]Mit nr 1: Polski sektor bankowy jest drenowany przez banki zachodnie[/srodtytul]

Drenaż miałby się odbywać poprzez transfer z polskich banków środków do banków poza granicami Polski. Tym samym polskie banki miałyby być dawcą płynności dla banków niepolskich, zwłaszcza spółek matek. To z kolei miałoby być źródłem ograniczania akcji kredytowej w Polsce, bo skoro płynność jest transferowana za granicę, to tej płynności brakuje w Polsce i stąd kłopot z kredytem.

Żadna z hipotez o transferze środków za granicę nie znajduje jednak potwierdzenia w liczbach. Polskie banki zredukowały lokaty zagraniczne z 58 mld zł w 2007 r. do 44,3 mld zł w 2008 r. Zarazem wzrósł poziom zasilania polskich banków przez banki zagraniczne z 82,8 mld zł w 2007 r. do 160 mld zł w 2008 r. Saldo tych przepływów, czyli różnica między zobowiązaniami a należnościami polskiego sektora wobec zagranicznych instytucji finansowych, wynosi 115 mld zł w 2008 r. (rok wcześniej, kiedy nadzór pozostawał w strukturach NBP, saldo wynosiło zaledwie 25 mld zł).

Z niemałym zaangażowaniem nadzoru udało się wymusić na zagranicznych instytucjach finansowych zwiększenie finansowania polskiego sektora bankowego przy jednoczesnym znacznym ograniczeniu powierzania środków bankom zagranicznym. Podobnie rzecz się ma z wypłatą dywidend. O ile w 2007 r. na wypłatę dywidend banki komercyjne przeznaczyły 5,7 mld zł (53 proc. zysku netto za 2006 r.), o tyle w 2008 r. było to już tylko 4,5 mld zł (40 proc. zysku netto za 2007 r.). Świadczy to o daleko idącej, zalecanej przez nadzór, zmianie polityki banków, które w 2008 r. wzmocniły bazę kapitałową.

[srodtytul]Mit nr 2: Inwestorzy zagraniczni banków nie wywiązują się ze swoich zobowiązań [/srodtytul]

Wywiązywanie się przez inwestorów zagranicznych ze zobowiązań, jakie zaciągali przy nabywaniu udziałów w polskich bankach, to troska byłego szefa nadzoru bankowego. Na łamach „Rzeczpospolitej” na pytanie, czy zagraniczni właściciele nie wywiązują się z wcześniej podpisanych zobowiązań, odpowiada wątpiąco, sugerując zarazem skorzystanie przez nadzór z instrumentów, jakie daje prawo bankowe. Wśród wymienionych propozycji są: uchylenie zezwolenia na wykonywanie prawa głosu, przymusowa sprzedaż akcji, ograniczenie zakresu działalności banku, ustanowienie zarządu komisarycznego oraz likwidacja banku.

Faktem jest, że prawo bankowe po nowelizacji z 1 maja 2004 r. daje instrument prawny dla wymuszenia na inwestorach wykonania zobowiązań, które złożyli przy kupowaniu banków. KNF może cofnąć zezwolenie na wykonywanie prawa głosu na walnym zgromadzeniu akcjonariuszy banku, jeżeli inwestor nie dotrzymał zobowiązań dotyczących funkcjonowania banku złożonych w trakcie postępowania. Zobowiązania składane przez inwestorów z reguły dotyczą zachowania lokalnego charakteru banku (utrzymanie nazwy, zapewnienie we władzach reprezentacji obywateli polskich lub dobrze znających polski rynek bankowy i władających językiem polskim), utrzymania notowań banku na giełdzie i strategii rozwoju, w szczególności w zakresie podwyższenia kapitałów, wypłaty dywidendy i zapewnienia płynności.

[wyimek]Dlaczego KNF nie korzysta z sankcji prawnych w celu zmuszenia inwestorów polskich banków do wykonania zobowiązań zaciągniętych przy prywatyzacji?[/wyimek]

Dlaczego więc KNF nie korzysta z sankcji prawnych w celu zmuszenia inwestorów do wykonania zobowiązań zaciągniętych przy prywatyzacji? Ponieważ nie wystąpił ani jeden przypadek, aby inwestor, który złożył zobowiązania po 1 maja 2004 r., nie dotrzymał któregokolwiek z nich! Dotyczy to także zobowiązań do zachowania na stabilnym poziomie płynności banku, jego pozycji kapitałowej, a także poziomu współczynnika wypłacalności. W tym stanie sugerowanie podejmowania radykalnych środków nadzorczych, z likwidacją banku włącznie, jest nie tylko bezprzedmiotowe, ale i niebezpieczne. Sprzyja budowaniu poczucia zagrożenia, w którym zachowania deponentów stają się nieprzewidywalne.

[srodtytul]Mit nr 3: Opcje walutowe skonstruowano w 2008 r. [/srodtytul]

Instrumenty pochodne, stosowane przez przedsiębiorców do zabezpieczania się przed ryzykiem kursowym, nie są nowością na polskim rynku. Opcje walutowe pierwszy raz w ofercie banków pojawiły się w 1996 r. Struktury opcyjnie o charakterze „zerokosztowym” (finansowanie opcji typu put wystawionymi opcjami typu call) były dostępne od 2001 r.

Odnosząc się do tezy o asymetrycznym charakterze opcji zerokosztowych rozumianym jako brak symetrycznego rozłożenia ryzyka trzeba zaznaczyć, że jedną z głównych właściwości wolnego rynku jest proporcjonalność ponoszonego ryzyka względem potencjalnych korzyści. Załóżmy, że mamy dom w Wenecji. Zakładamy się z sąsiadem, że jeśli będzie powódź, to my mu zapłacimy, ale jeżeliby była susza, to wtedy sąsiad zapłaci nam. W Wenecji powodzie występują często, susze natomiast się nie zdarzają. A zatem, żeby zakład był ekwiwalentny, wypłata w przypadku suszy musiałaby być wielokrotnością wypłaty w przypadku powodzi.

Tak właśnie były zbudowane opcje walutowe. Firma założyła, że sytuacja, w której nastąpi wzrost kursu euro powyżej pewnego poziomu, jest nieprawdopodobna, więc realizacja wystawionej opcji call z odpowiednio wysoką ceną waluty też nie jest realna. Taka opcja była tania, więc do sfinansowania rzeczywistego zabezpieczenia konieczne było wystawienie przez firmę opcji na wielokrotność zabezpieczanego nominału. W przykładzie z suszą w Wenecji jest ten problem, że występuje rzadko, ale jak się zdarzy, to skutki finansowe są daleko przewyższające ewentualne korzyści, jakie byśmy czerpali z powodzi.

[srodtytul]Mit nr 4: Kryzys wykorzystuje się do zaostrzania regulacji[/srodtytul]

Przypomina się – słuszną skądinąd – tezę, że kryzys nie jest dobrym momentem na doregulowywanie rynku. Jako przykład działań pod prąd tej prawdzie podaje się fakt prowadzenia przez KNF prac nad rekomendacją T. Argument jest o tyle chybiony, że prace nad rekomendacją T wciąż trwają i z pewnością nie wejdzie ona w życie w tym roku. Rekomendacja T będzie mobilizować banki do takiego prowadzenia akcji kredytowej, aby w przyszłości nie absorbować swoimi problemami kieszeni podatnika.

Problem zadłużania się Polaków w walucie innej niż złoty dostrzegła już Komisja Nadzoru Bankowego, poprzedniczka KNF. W związku z tym w 2006 r. wprowadziła rekomendację S. Tymczasem dwa lata od wejścia tej rekomendacji w życie, udział kredytów denominowanych w walutach obcych się nie zmienił. Rekomendacja S zalecała, aby przy liczeniu zdolności kredytowej klienta ubiegającego się o kredyt walutowy zakładać. że kredyt jest o 20 proc. wyższy niż złotowy. To dobry pomysł, miał jednak słabość. Nie określono bazy do wyliczania owych 20 proc., stąd rekomendacja okazała się mało skutecznym narzędziem ograniczania zjawiska zadłużania się przez Polaków w walutach innych, niż wypłaca im się zarobki.

Skutki tego są dziś zauważalne. I będą jeszcze bardziej. Bo portfele kredytowe mają swoją dramaturgię starzenia się, która powoduje, że przez pierwsze trzy – pięć lat niemal wszystkie kredyty są spłacane, a potem bywa różnie. Wkraczamy w moment, kiedy będzie można ocenić, na ile prawidłowo banki zarządzały ryzykiem kredytowym w ostatnich latach, udzielając kredytów niemal każdemu, kto się do nich zgłosił.

[srodtytul]Mit nr 5: Nadzór może zmusić banki do zwiększenia akcji kredytowej [/srodtytul]

[wyimek]Nadzór nie może zmusić banków do ponoszenia ryzyka, którego – słusznie lub nie – banki się boją. Takie możliwości ma właściciel, bo to on ryzykuje swój grosz[/wyimek]

Nadzór nie może zmusić banków do ponoszenia ryzyka, którego – słusznie lub nie – banki się boją. Takie możliwości ma właściciel, bo to on ryzykuje swój grosz. Warto przypomnieć, że 20 proc. aktywów sektora bankowego skupiają banki kontrolowane przez Skarb Państwa, który może wpływać na ich aktywność biznesową. Banki te, prowadząc politykę bezpiecznego, ale też dostępnego kredytu, wywarłyby presję na konkurencję. W ostatnich miesiącach banki, także te kontrolowane przez Skarb Państwa, zbyt dużo płaciły za depozyty, aby pozyskane środki pozostały bezczynne.

[srodtytul]Mit nr 6: Nadzór finansowy nie powinien się zajmować ochroną klientów [/srodtytul]

W ocenie prezesa Związku Banków Polskich oszczędności (na KNF) to okazja do dyskusji nad nowelizacją ustawy o nadzorze i ograniczeniu obowiązków komisji. To ograniczenie miałoby dotyczyć ochrony praw nieprofesjonalnych uczestników rynku.

W 2008 r. po awarii systemu Visa (system jedną transakcję wypłaty z bankomatu księgował wielokrotnie, uszczuplając w sposób nieuzasadniony konta klientów) przekonywano mnie, że nadzór nie powinien w sprawę ingerować, bo istnieje konflikt dwóch celów nadzorczych: utrzymanie stabilności systemu bankowego (wielokrotne księgowanie tej samej kwoty zasila bank w płynność) i ochrony słabszego uczestnika rynku, któremu gotówka znika z konta.

Moim zdaniem tego konfliktu nie ma. W Polsce banki przechowują 593,6 mld zł depozytów przedsiębiorstw i gospodarstw domowych. Jeśli klienci stracą zaufanie do systemu bankowego i zwrócą się po swoje depozyty, to wszelkie normy płynnościowe i współczynniki wypłacalności przestaną mieć znaczenie. Dlatego w całej Europie wyposażono nadzory bankowe w obowiązek ochrony interesów słabszych uczestników rynku. Istnieje tylko jeden nadzór, który nie ma kompetencji w tym zakresie. Jest to nadzór islandzki.

[i] Autor jest dyrektorem zarządzającym pionem międzysektorowym Komisji Nadzoru Finansowego[/i]

Opinie Ekonomiczne
Umowa koalicyjna w Niemczech to pomostowy kontrakt społeczny
Opinie Ekonomiczne
Donald Tusk kontra globalizacja – kampanijny chwyt czy nowy kierunek?
Opinie Ekonomiczne
Piotr Arak: Ewolucja protekcjonizmu od Obamy do Trumpa 2.0
Opinie Ekonomiczne
Robert Gwiazdowski: Repolonizacja, czyli reupartyjnienie gospodarki
Opinie Ekonomiczne
Bogusław Chrabota: Tusku, nie ścigaj się z Trumpem