[b]Dodało pani skrzydeł?[/b]
Ja skrzydła mam od początku. Moje przedsięwzięcia mnie uskrzydlają. W przeciwnym razie siedziałabym w domu w Szwajcarii czy na Florydzie. Tymczasem wstaję rano i jestem szczęśliwa, że mogę pójść do pracy – i to wcale nie jest banał.
[b]Gdyby drugi raz miała pani przejść przez wszystkie problemy związane z Browarem, podjęłaby się pani tego?[/b]
Być może nie. Fascynujące rzeczy robią ludzie, którzy nie mają świadomości trudności, jakie przed nimi stoją. Ja nie miałam. Miałam pasję, wizję i kapitał z handlu z Chinami. Wydawało mi się, że świat do mnie należy. Kupiłam ruinę. Wymyśliłam, że to będzie miejsce dla artystów. Mogli tutaj robić, co im się żywnie podobało. Malować na ścianach, urządzać wernisaże, sprowadzać zespoły muzyczne.
Ale tak można bawić się przez moment. Potem trzeba zrobić coś z sensem. Mam taką naturę oficerską. Mój ojciec, Stanisław Łagoda, był lotnikiem, walczył w dywizjonie 305. w Anglii. Z domu wyniosłam dyscyplinę. Rodzice zawsze robili to, co sobie założyli. Inaczej byłby wstyd. Podjęłaś się, taka jesteś mądra i nagle się poddajesz...
[b]Sama podjęła pani decyzję o Browarze? [/b]
Tak.
[b]A co na to mąż? [/b]
Absolutnie był przeciwny. Powiedział, że przyjedzie tutaj, jak będzie gotowy obiekt. Czyli – nie wiadomo kiedy. Takie stwierdzenia człowieka podkręcają.
[b]Działanie w kontrze...[/b]
Tak działam całe życie. Jeżeli jestem do czegoś przekonana, to to realizuję. Na początku lat 90., kiedy rozkręcałam sieć dilerską VW, Audi i Skody, miałam galerię w salonie samochodowym i marzenie, żeby zrobić coś więcej. Miałam te ruiny Browaru. Musiałam podjąć decyzję. Teraz to obiekty o powierzchni około 160 tys. mkw. z prawie 250 sklepami i innymi przedsięwzięciami.
[b]Jaka to była inwestycja?[/b]
Blisko 200 mln euro. Część środków pochodziła z biznesu handlowego z Chinami, który prowadziłam od 1991 roku.
[b]Odnieśmy się do zarzutów wobec prezydenta Poznania – Ryszarda Grobelnego. Chodziło o zaniżenie ceny gruntu obok Browaru o 6 mln zł (1,5 mln euro). To poniżej 1 proc. inwestycji.[/b]
Fachowcy dokładnie policzyli, jakie pożytki miasto ma z Browaru co roku. Dałam Poznaniowi wizytówkę miasta. Wróćmy do wyliczenia...Co roku Browar płaci kilka milionów podatku od nieruchomości. Daje zatrudnienie kilku tysiącom osób, które płacą podatki. Ponad 200 firm ma tu sklepy, płaci podatki, VAT. Wcześniej ten grunt był nieużytkiem.
Gdy rozpoczęły się ataki na prezydenta Grobelnego, poprosiłam o audyt firmę z Kanady, jedną z najbardziej obiektywnych i wiele lat działających na rynku. Jej wycena różniła się od kwoty, którą ja zapłaciłam może o 5 – 7 proc., czyli o ok. 400 tysięcy pln. Opinii biegłych było dużo i wszystkie różniły się od siebie. A ta kanadyjska nie została nawet wzięta pod uwagę, choć ta firma miała reputację na rynku finansowym.
Zlekceważono także inną ważną rzecz. W tym czasie Skarb Państwa sprzedawał grunt pewnej firmie. Odległość od Browaru do tej nieruchomości wynosiła 500 metrów do kilometra.
[b]Czyli mniej więcej w tym rejonie?[/b]
W tym samym, co oznacza, że cena metra kwadratowego powinna być zbliżona. Cena, którą ja zapłaciłam, była wyższa. Jeżeli takie argumenty nie przemawiają...
[b]Zabrakło biznesowego myślenia? [/b]
Tak. I to jest dramat. Od tego czasu każda decyzja prezydenta jest obarczona tym, co się stało. Nie ma swobody, dobrze po gospodarsku rozumianej. A prezydent powinien być menedżerem „wynajętym” przez społeczeństwo, przed którym odpowiada jak przed radą nadzorczą. Jeżeli suma jego decyzji przynosi pożytek, wyborcy wybierają go na następną kadencję. Jako poznanianka mam wrażenie, że ta sytuacja podcina skrzydła włodarzom. Jako obywatelka chciałabym, żeby mój prezydent mógł swobodnie podejmować decyzje. A on jest sparaliżowany. Porównuję rozwój np. Katowic, Gdańska czy Wrocławia, i… O zasadności decyzji gospodarczych nie powinien decydować wymiar sprawiedliwości.
[b]Jakie są losy podziemnego Muzeum Sztuki Nowoczesnej, które pani planowała na działce kupionej od parafii ewangelickiej? Czy architekt Tadao Ando wycofał się, czy to pani zrezygnowała?[/b]
On się nie wycofał. Jest zakochany w Starym Browarze. Ale nie udało mi się pozyskać dofinansowania z funduszy europejskich. Wniosek nie przeszedł. Miałam satysfakcję, widząc mój projekt w zapowiedziach realizacji Tadao Ando, w jego albumie.
[b]Może jednak coś z tego wyjdzie? [/b]
Ludzie przywiązali się do myśli o muzeum, ale ja nie czuję znikąd wsparcia. Nie muszę liczyć każdej złotówki, ale zwyczajnie nie stać mnie na tak duży projekt non profit.
[b]Jakiego rzędu to byłaby inwestycja?[/b]
Trzy lata temu profesjonalna firma wyliczyła koszt na 100 mln złotych. Kwestia wybudowania to jedno. Ale co dalej? Jak samodzielnie utrzymywać potem obiekt przez lata? Bez gwarancji wspierania mnie, a tych nie mogę dostać od nikogo, nie mam odwagi. Ta sama firma Lord, specjalizująca się w logistyce i finansowaniu muzeów, wyliczyła, że co roku musiałabym na to przeznaczać 10 –15 mln PLN. To obciążenie nie do udźwignięcia przez prywatną osobę.
W Stanach kolekcjonerzy fundują obiekty dla swoich kolekcji, ale powstają one często jako części miejskich muzeów, tak jak w Los Angeles. Tam cały kompleks składa się z wielu budynków, których większość sponsorują rodziny. Ale nie muszą się już martwić o resztę – systemy bezpieczeństwa, personel, opłaty. U nas nie ma uregulowań ani pewności, że fundatorzy będą wspierani przez instytucje.
[b]Czy w Browarze jest dość miejsca na pani zbiory?[/b]
Na działania kulturalne przeznaczam parę tysięcy metrów. Organizuję wystawy oparte na mojej kolekcji, czasem wypożyczam coś z muzeów, z galerii ze świata. W kwietniu będzie wystawa Jenny Holzer, teraz kończy się wystawa Kantor – Uklański, na którą pożyczyłam z Cricoteki trzy obiekty Kantora, reszta jest z mojej kolekcji. „Czerwony Karzeł” Uklańskiego był pokazywany w Whitney Museum w Nowym Jorku, teraz wisi w Browarze. Mam nadzieję, że ludzie to doceniają.
[b]Jest pani największym prywatnym kolekcjonerem sztuki współczesnej w Polsce? [/b]
Nikt tego nie badał. Myślę, że jestem posiadaczem największej ilości prac artystów światowych w Polsce.
[b]Jak ocenia pani rynek sztuki w Polsce? [/b]
Coraz z nim gorzej.
[b]Jesteśmy za biedni czy brakuje artystów? [/b]
Artyści są, ale tylko szczęśliwcy robią karierę na świecie. Brakuje społecznej świadomości wartości kultury. A co za tym idzie, nie ma osób zainteresowanych zakupami i kolekcjonowaniem; w konsekwencji nie ma, bo i po co, wystarczającej ilości profesjonalnych galerii i placówek krzewiących sztukę. Rynek sztuki jest tak samo brutalny jak rynek stali, węgla i nieruchomości, wymaga profesjonalizmu. Robi się go w białych rękawiczkach, ale jest brutalny. Przeprowadza selekcję.
[b]Ma pani Sasnala, dziś sztandarowy symbol sztuki polskiej?[/b]
Mam Sasnala i bardzo lubię te prace. Wspaniałą karierę robi też Piotr Uklański.
[b]A poza Sasnalem kogo pani ceni? [/b]
Romana Opałkę. Nie spotkałam artysty, który tak konsekwentnie przez 45 lat uprawiałby tę samą inteligentną sztukę. Ma odwagę zapisywać swoje życie. Byłam u niego w pracowni, patrzyłam na to, co robi. Każdy jego kolejny obraz pokazuje proces starzenia się, niemocy. Nie wstydzi się tego. Wie, że kiedyś postawi ostatnią cyfrę. Opałka jest najwyżej ocenianym polskim artystą na świecie.
Jeżeli chodzi o młodych artystów, to powiem szczerze, że nie jestem w tym dobra. Irytuje mnie epigonizm. Ja już nie mam czasu szukać talentów. Zbieram to, co lubię.
[b]Ma pani instynkt sztuki?[/b]
Weszłam w środowisko artystyczne w czasie studiów. Sztuka kręciła mnie już jako młodą dziewczynę. Na przełomie lat 60. i 70. Poznań był stolicą kultury. Teatry, kabarety, szkoła plakatu. Tu się gotowało jak w kotle.
[b]Ma pani w zbiorach polskie plakaty? [/b]
Gdzieś mi się zawieruszyły w przeprowadzkach. Miałam bardzo dużo. Wtedy mogłam sobie na plakat pozwolić, na nic więcej.
[b]Czy pieniądze oddzielają od życia?[/b]
Ludzie uważają, że jak ktoś ma pieniądze, to jest inny.
[b]Trochę w tym prawdy. Byt kształtuje świadomość. [/b]
Staram się nie budować dystansu. Ale wiem od ludzi, że on się wytwarza samoistnie. Nie obracam się tylko wśród bogatych. Co roku organizujemy zjazd mojego roku wydziału prawa. Jestem członkiem wielu stowarzyszeń pomocowych, wspieram Klub Seniorów Lotników z uwagi na mojego tatę. Mam nieustanny kontakt z ludźmi. Piszą o zmartwieniach, chorobach, bezrobociu. Dotykam normalności. Nawiązałam współpracę z Fundacją Małgosi Żak. Ona jest w tym fantastyczna.
[b]Powiedziała pani kiedyś, że największą wartością są dla pani dzieci. [/b]
Jestem dumna z tego, że są mądrymi i dobrymi ludźmi.
[b]Z jakimi reakcjami na nazwisko Kulczyk pani się spotyka?[/b]
Teraz raczej z sympatią. Większą niż kiedyś. Musiałam swoją wieloletnią pracą pokazać, że to nie jest tak, jak mówią w slangu młodzieżowym – nachapała się, nachapała i już. Moja filozofia biznesu jest bardzo prospołeczna. Wystawy, spektakle teatralne finansuję z własnej kieszeni. Ludzie na to zasługują. W Browarze nauczyłam wielu szacunku do pięknych przestrzeni. Nie lubię nazwy centrum handlowe. Browar to coś więcej.
[b]Organizuje pani imprezę edukacyjną Art & Fashion. Co pani myśli o modzie w Polsce? [/b]
Rzadko bywam na pokazach. Dobrze życzę polskim projektantom i myślę, że są utalentowani. Ale brakuje organizacji, która by ich zjednoczyła. Takiej jak w Hiszpanii. Nie dogonimy Francji ani Włoch w dziedzinie mody.
[b]Media się śmiały, gdy milionowym klientem Starego Browaru okazała się minister Alicja Kornasiewicz. Podobno dostała od pani futro.[/b]
Był to rzeczywiście przypadek, sytuacja, w której człowiek nagle się znajduje i potem mówi do siebie „coś ty zrobił”. Staliśmy z zarządem przy drzwiach wejściowych i czekaliśmy na milionowego klienta. Odwracam głowę, jedzie ruchomymi schodami pani Kornasiewicz z grupą profesorów poznańskich uczelni, bo akurat broniła doktorat. Chciała zobaczyć Stary Browar. Trzymałam bukiet kwiatów, zaczęliśmy się witać. I dałam te kwiaty pani Kornasiewicz. Tak stała się milionowym klientem. Futra nie było.
[b]Ostatnio dała pani milion kobietom w zalanej Bogatyni.[/b]
Tragedia, powódź. Jestem w samolocie do Warszawy, otwieram gazetę i czytam wszędzie „Bogatynia”. Zobaczyłam ten zabytkowy przysłupowy budyneczek jak odpływał... Spytałam jednego z poznańskich senatorów, do kogo się zwrócić. Po dwóch dniach miałam telefon z kancelarii ministra Millera i kontakt do pani wicewojewody dolnośląskiej Ilony Antoniszyn-Klik. Przyjechała do mnie. Rozmawiałyśmy, jak pomóc kobietom, których biznes ucierpiał w powodzi. Szanuję mały biznes, bo od niego wszystko się zaczyna. Ułożyłyśmy plan, jak rozdysponować pieniądze wśród potrzebujących. Gwarantem tego mogło być stowarzyszenie, do którego one przystąpią. Zostało zarejestrowane. Teraz działa w nim 15 kobiet. Zgodnie ze statutem pieniądze można wydać wyłącznie na odbudowę i rozwój biznesu. Każda kolejna osoba musi wykazać się chęcią spełnienia tych wymagań.
Byłam pod wrażeniem tych dzielnych kobiet. Jedna miała sklep z odzieżą męską – wszystko popłynęło. Ubrania jak kukły pływały po powierzchni wody. Spożywka, fryzjer, takie małe sklepiki. A te panie nawet nie zwolniły pracowników. Zaprowadziły mnie do sklepu spożywczego w zrujnowanym budynku, a tam już czyściutko, na półkach towar. Pracownice mówią, że szefowa robiła wszystko, żeby ich nie zwolnić, i płaciła ZUS. Panie spotkały się również z Jackiem Santorskim. Potrzebowały wsparcia psychologa. Marzeniem moim jest stworzenie takiego bazowego kapitału, który będzie wspierał te kobiety i następne osoby z tego, co sam wypracuje. To jest, myślę, akcja bez precedensu w Polsce. Już zaczyna rozszerzać się na pobliskie miejscowości Czech i Niemiec.
[b]Jacek Santorski jest pani doradcą?[/b]
Przyjacielem. Ale czasem pytam Jacka, jak zachować się podczas wystąpień publicznych, jak unikać tremy. Jacek jest od lat zaangażowany w CSR (Corporate Social Responsibility – Społeczna Odpowiedzialność Biznesu – red.). Stąd nasza współpraca.
[b]A pani kiedy się tym zainteresowała?[/b]
Parę lat temu zostałam zaproszona przez fundację Rockefellera i Bertelsmana do rocznej współpracy CSR. W ramach grupy dziesięciu kobiet ze świata, które prowadzą biznesy lub fundacje, odbyłyśmy spotkania. W Berlinie, Waszyngtonie, Nowym Jorku. I w Ugandzie, gdzie o mały włos nie straciłam życia. Uczyłyśmy się CSR – jak prowadząc biznes, pomagać ludziom, żeby pomoc nie poszła na marne. Moja córka (Dominika Kulczyk-Lubomirska) też brała w tym udział. W Afryce jeździłyśmy do szpitali z chorymi na AIDS, na uniwersytety, do szkół w wioseczkach. Pod koniec pobytu musiałyśmy zdecydować, która z tych inicjatyw zasługuje na wsparcie. Od tego czasu moja córka aktywnie, a potem zawodowo zaangażowała się w CRS.
[b]Pani nie występuje często publicznie.[/b]
Dlatego, że nie lubię.
[b]Co chciałaby pani przeczytać o sobie w encyklopedii?[/b]
Moje działania są dedykowane ludziom. Myślę, jak rozruszać społeczeństwo, co mu dać takiego, żeby chciało iść dalej, żeby życie było coraz lepsze. Wszystko, co robię, ma taki cel. Uważam, że zmieniłam w Poznaniu wiele.
[ramka][srodtytul]Na liście najbogatszych Szwajcarów[/srodtytul]
Grażyna Kulczyk jest prawnikiem, skończyła Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Pracowała w Instytucie Prawa Cywilnego tej uczelni, skończyła aplikację sędziowską. Za pomnażaniem fortuny rodziny Kulczyków stał głównie jej ówczesny mąż Jan. W latach 90. kierowała siecią salonów Volkswagen, a w jednym z nich otworzyła galerię sztuki współczesnej. Jej pomysłem był import rowerów z Tajwanu. Szczegóły umowy rozwodowej są nieznane. Media podawały, że Grażyna Kulczyk miała otrzymać polskie aktywa, a Jan międzynarodowe. Jednak w 2009 r. transakcję wymiany pakietu 28,1 proc. Kompanii Piwowarskiej na 3,8 proc. akcji browarniczej grupy SABMiller wartych wówczas 1,1 mld dol. firmował Jan Kulczyk. Trudno traktować więc te doniesienia poważnie. Sama Grażyna Kulczyk zdementowała informację, że należy do niej 78 proc. udziałów w Kulczyk Holding. Nie występuje, przynajmniej bezpośrednio, jako akcjonariusz czy członek władz żadnej ze spółek giełdowych. W świecie biznesowym znana jest głównie ze stworzenia Centrum Biznesu i Sztuki Stary Browar w Poznaniu, zbudowanego przez jej spółkę Fortis w zniszczonych budynkach z ponadwiekową tradycją. Otwarte w 2003 r. Centrum obsypano nagrodami za udaną rewitalizację przestrzeni miejskiej. Firmy doradcze szacują jego wartość na co najmniej 1 mld zł. W 2007 r. po rozstaniu i podziale fortuny po raz pierwszy sama znalazła się, jako najbogatsza Polka, na 12. miejscu rankingu „Wprost” z majątkiem szacowanym na 3,2 mld zł. Jak podaje tygodnik, Grażyna Kulczyk jest udziałowcem kilku poznańskich firm handlowych, doradczych i inwestycyjnych oraz spółki Zremb-Kulczyk handlującej maszynami budowlanymi. W ostatniej edycji zajęła 19. miejsce z 1,2 mld zł majątku. Szwajcarski magazyn „Bilian” wycenił jej majątek na ponad 1 mld franków, zaliczając ją do najbogatszych mieszkańców tego kraju. Zdaniem pisma lwia część jej fortuny pochodzi z branży piwnej, jest także właścicielką odzieżowej marki dla nastolatek Tally Weil. Wartość pozostałych składników majątku trudno wycenić, zwłaszcza jej kolekcji dzieł sztuki. —pm
[srodtytul]Kolekcja grażyny kulczyk [/srodtytul]
W jej gabinecie wiszą dwa obrazy Eugeniusza Markowskiego. Pierwszym zagranicznym zakupem był obraz Antoniego Tapiesa. Posiada prace Gabriela Orozco i Manfreda Mohra, Andy'ego Warhola, Vanessy Beecroft, Bettiny Rheims, Spencera Tunicka, Mariko Mori, Zhang Huana. Malarstwo polskie reprezentują dzieła: Kantora, Malczewskiego, Wróblewskiego, Fałata, Cybisa, Czapskiego, Potworowskiego, Schulza, Muter, Rosenstein, Strzemińskiego, Opałki, Nowosielskiego, Kruka, Jaremy, Ciecierskiego, Brzozowskiego, Tchórzewskiego, Tatarczyka, Maciejowskiego, Sasnala. Kolekcja zawiera też fotografie Jadwigi Sawickiej, Marty Deskur, Macieja Osiki, Elżbiety Jabłońskiej, Katarzyny Górnej, Mikołaja Smoczyńskiego, prace Doroty Nieznalskiej, filmy Katarzyny Kozyry, Izabeli Gustowskiej, Laury Paweli, obiekty i rzeźby Henryka Stażewskiego, Mirosława Bałki, Magdaleny Abakanowicz, Teresy Murak, Barbary Falender, Aliny Szapocznikow, Roberta Rumasa, Grzegorza Kowalskiego, Jana Berdyszaka, Andrzeja Szewczyka. Dzieła m.in. Mitoraja, Mendiniego i Tarasewicza stoją na stałe w Starym Browarze —kjk[/ramka]