O jego pozycji nie trzeba nikogo przekonywać, a i sam projektant też był doskonale świadomy swoich wpływów. Pokazał to najdobitniej w 2011 r., kiedy pierwsza dama USA Michelle Obama na uroczystą kolację wydaną na cześć ówczesnego prezydenta Chin Hu Jintao włożyła suknię brytyjskiego domu mody Alexander McQueen.
Zarzuty wobec Obamy
Pierwszy otwarcie skrytykował ją właśnie de la Renta, który choć sam urodził się 82 lata temu na Dominikanie, to od zawsze był orędownikiem amerykańskich produktów i starał się je promować. Dopiero później przyłączyła się do niego Amerykańska Rada Projektantów Mody. – Pierwsza para stale żyje w światłach jupiterów i dlatego do ich zadań powinno należeć reklamowanie Ameryki i amerykańskich twórców – wyjaśniał jej szef Steven Kolb.
De la Renta zmarł nagle. Choć od dekady otwarcie mówił, że choruje na raka, to niedawno wydał oświadczenie, iż choroby się pozbył. Ledwie kilka dni temu zdążył jeszcze namaścić nowego dyrektora kreatywnego firmy, którym został Peter Copping, ostatnio pracujący dla Niny Ricci. – Śledziliśmy jego pracę przez ostatnie kilka lat. Myślę, że przyniesie nam świeżą perspektywę – wyjaśnia kierujący firmą Alexander L. Bolen, prywatnie mąż pasierbicy de la Renty.
Firma należy do rodziny i jej dane finansowe nie są publikowane – nigdy nie ujawniała poziomu sprzedaży. Przychody czerpie m.in. z licencji (głównie perfum), jej sieć sprzedaży nie jest wielka, a własne butiki należą do rzadkości. Firma korzysta jednak z rozwiniętej współpracy z multibrandowymi placówkami.
De la Renta od lat był na fali – ostatnio choćby dzięki projektowi sukni ślubnej dla żony aktora George'a Clooneya Amal Alamuddin. Ubierały się u niego gwiazdy Hollywood, choć znany był jako ulubieniec właśnie pierwszych dam, m.in. Nancy Reagan, Betty Ford, Hillary Clinton, Laury Bush i oczywiście Jacqueline Kennedy, która uczyniła z niego prawdziwą gwiazdę wśród projektantów.