Unia Putina, której nikt nie chce

Państwa Eurazjatyckiej Unii Gospodarczej są nie tyle skazane na Rosję, co same, wyzwalając się z rosyjskiej strefy wpływów, stawiają Moskwę pod ścianą.

Publikacja: 20.05.2015 21:00

Michał Romanowski

Michał Romanowski

Foto: materiały prasowe

W tym miesiącu Kirgistan oficjalnie dołącza do Eurazjatyckiej Unii Gospodarczej (EUG). Inicjatywa ta, będąca oczkiem w głowie prezydenta Rosji Władimira Putina, zrzesza dodatkowo Kazachstan, Białoruś oraz Armenię. Jest to klub lubiących rządy silnej ręki przywódców, w którym – parafrazując klasyka – nikt nie chce, ale niektórzy, nie mając wyboru, być muszą.

Sama Rosja została niejako zmuszona do działania w tej kwestii. Powolna, acz konsekwentna polityka Unii Europejskiej w Europie Wschodniej oraz agresywne kroki podejmowane przez Chiny w Azji Centralnej nie dały Moskwie dużego pola manewru. Ponadto, słabnąca pozycja ekonomiczna Kremla wśród byłych sowieckich sojuszników (udział rosyjskiego handlu z 25 proc. w 1994 r. spadł do ok. 13 proc. obecnie) wydatnie przyśpieszyła nie tylko tempo konsolidacji, ale także rozszerzenia EUG.

Zasadne jest jednak pytanie, czy oprócz zysków politycznych – wątpliwych dla rosyjskich partnerów, wymiernych dla Putina – EUG generuje także zyski gospodarcze dla swoich członków. Odpowiedź nie jest jednoznaczna.

W latach 2013–2014 zauważalny był trend spadkowy w handlu między państwami EUG. Zapowiadany wzrost obrotu gospodarczego w unii, stanowiący podstawę i jeden z głównych powodów integracji, nie ziścił się.

Obecnie tylko 12 proc. całej wymiany handlowej krajów EUG realizuje się wewnątrz tego paktu. Warto także zaznaczyć, że 40 proc. z tego stanowią surowce energetyczne. Moskwa i Astana znajdują się w czołówce światowych eksporterów węglowodorów. Natomiast małe państwa bloku – Armenia i Kirgistan, ale także w znacznym stopniu uzależniona od Kremla Białoruś, nie mają na tyle silnych argumentów, żeby wzmocnić unię ekonomicznie.

Dominacja Rosji

Wyraźnie widoczna jest asymetria potencjałów gospodarczych EUG – Rosja bezsprzecznie dominuje. Jej gospodarka jest dziesięciokrotnie większa od drugiej siły unii – Kazachstanu. Istotnym problemem jest także to, że gospodarki paktu nie są z sobą kompatybilne. Rosja jedynie wchłania tanią siłę roboczą z Azji Centralnej i Kaukazu, która staje się kartą przetargową i zakładnikiem dla Kremla na poczet przyszłych konfliktów.

Mińsk wydaje się największym wygranym EUG pod kątem ekonomicznym. Białoruski eksport do Rosji i Kazachstanu znacząco wzrósł. W Astanie z kolei mają mieszane uczucia co do rezultatów integracji. Prezydent Nursułtan Nazarbajew skarży się na spadek konkurencyjności swojej gospodarki.

Zarówno Kazachstan, jak i Białoruś, abstrahując od czynników koniunkturalnych, trzymają jednak wspólny front co do politycznego zaangażowania w działania EUG. Oba kraje reagują alergicznie na sugestie Kremla dotyczące wprowadzenia jednej waluty czy wspólnych sankcji wymierzonych w państwa zachodnie.

Prezydent Aleksander Łukaszenka, aby podkreślić swoją autonomiczność, zdecydował się nawet, w kontekście eksportu europejskich produktów do Rosji przez Białoruś, na czasowe wprowadzenie punktów kontrolnych na wschodniej granicy, które zostały zniesione w 2011 roku. Tymczasem Kazachstan po zaanektowaniu Krymu przez Moskwę wdrożył surowe kary dla osób nawołujących do separatyzmu.

Najmłodsi stażem adherenci projektu Kremla – Armenia i Kirgistan – skutecznie naciskani politycznie, a także wspomagani, żeby nie powiedzieć: korumpowani finansowo, bratają się z EUG siłą historycznego rozpędu. Tadżykistan, kolejny na liście kandydat do unii, znajduje się w podobnej sytuacji.

Wszystkie te kraje są wręcz kompleksowo zależne od Rosji. Wielomiliardowe rosyjskie subwencje, wliczając Białoruś, były i są fundamentem ich relacji z Moskwą.

W sferze energii nie jest inaczej. Kirgistan, żeby daleko nie szukać, oprócz otrzymania pożyczki w wysokości 1 mld dol. z Rosyjsko-Kirgiskiego Funduszu Rozwoju umożliwił Kremlowi przejęcie za symboliczną kwotę jednego dolara pełnej kontroli nad rynkiem gazu w państwie.

Siła militarna

Nie mniej ważną rolę w stosunkach z obecnymi i przyszłymi państwami stowarzyszeniowymi grają rosyjskie wojska stacjonujące na terytorium Armenii, Kirgistanu i Tadżykistanu. Obowiązujące umowy na dekady związują ręce rządzącym, gdyż podjęcie jakiejkolwiek decyzji godzącej w interesy Rosji może mieć podobne konsekwencje jak na Ukrainie.

W przypadku Armenii kwestia bezpieczeństwa jest kluczowa. Zatarg z Azerbejdżanem o Górski Karabach zmusza Erywań do scementowania związku z Rosją w ramach EUG, pomimo że Armenia nie graniczy z żadnym z krajów unii.

W analogiczny sposób postępuje Kirgistan. Oprócz gwarancji bezpieczeństwa, Biszkek kładzie nacisk na zachowanie możliwości reeksportu towarów sprowadzanych z Chin, co stanowi ok. 30 proc. PKB kraju. Jednym z koronnych argumentów za przystąpieniem do EUG był również status migrantów zarobkowych pracujących w Rosji.

Tadżykistan, zważywszy na to, że przekazy pieniężne płynące z Rosji wynoszą ponad połowę rocznego PKB gospodarki, również znajduje się w sytuacji bez wyjścia. Członkostwo Duszanbe w moskiewskim bloku to tylko kwestia czasu.

Rosja, według rosyjskich strategów, jest zwornikiem integracji na obszarze poradzieckim. Eurazjatycka Unia Gospodarcza miała być ukoronowaniem starań Moskwy o konsolidację swoich byłych satelitów. Na odtrąbienie sukcesu jest jednak za wcześnie.

Kreml promuje EUG, wykorzystując siatkę politycznych i ekonomicznych zależności w krajach byłego Związku Sowieckiego. Tymczasem archaiczna rosyjska gospodarka, wciąż oparta na energii i przechodząca obecnie załamanie, nie stanowi modelu do naśladowania dla członków unii. Państwa EUG są nie tyle skazane na Rosję, co same, wyzwalając się z rosyjskiej strefy wpływów, stawiają Moskwę pod ścianą.

W dłużej perspektywie prawdopodobne jest, że Rosja nie tylko nie będzie w stanie udźwignąć finansowego ciężaru EUG, ale sama unia nie sprosta technologicznym wyzwaniom dzisiejszego świata. Unia, której nikt nie chce, może szybko przerodzić się w unię, której w rzeczywistości nie ma.

Michał Romanowski od 2011 roku pracuje w warszawskim biurze German Marshall Fund. Jest uczestnikiem szkoły przywództwa Instytutu Wolności

Opinie Ekonomiczne
Guntram Wolff: Strefa euro musi wzmocnić wsparcie militarne dla Bałtów
Materiał Promocyjny
Przed wyjazdem na upragniony wypoczynek
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Krótszy tydzień pracy, czyli koniec kultury zapieprzu
Opinie Ekonomiczne
Ekonomiści: Centralny czy Ukryty Rejestr Umów?
Opinie Ekonomiczne
Aneta Gawrońska: Od wojny w koalicji mieszkań nie przybędzie
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Wojna celna Trumpa zaboli Amerykanów. Czy zaboli także nas?