Z deregulacją gospodarki jest jak z yeti, każdy o niej mówi, ale nikt jej nie widział. I pewnie nie zobaczy, gdyż kolejna próba usunięcia zbędnych i kosztownych barier administracyjnych, czyli pakiet „100 zmian dla firm", napotyka heroiczny opór wszelkiej maści urzędów i urzędników.
Okazuje się, że ich zdaniem tknięcie choćby jednego, najmniejszego przepisu, spowoduje konsekwencje porównywalne z wyjęciem jednej z kart z mozolnie budowanego karcianego domku – cała administracja runie i nie będzie mogła funkcjonować. Do tego sprowadzają się uwagi zgłoszone przez instytucje takie, jak Państwowa Inspekcja Pracy, Inspekcja Ochrony Środowiska czy Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Trzeba zostawić wszystko tak jak jest, bo jest dobrze. A przedsiębiorcy? Jakoś sobie poradzą.
Wojna pozycyjna zamiast blitzkriegu
Sformułowanie „przedsiębiorcy jakoś sobie poradzą" padło w lutym 2015 r. podczas konferencji uzgodnieniowej projektu ustawy – Prawo działalności gospodarczej. Mowa o projekcie nazwanym konstytucją dla biznesu, która znajduje się na liście priorytetów legislacyjnych ministra rozwoju. Kontynuuje on prace rozpoczęte w resorcie gospodarki jeszcze w 2014 r.
Ustawy z pakietu „100 zmian dla firm" miały oczyścić przedpole dla tej strategicznej ustawy. Niestety, zamiast blitzkriegu mamy do czynienia z wojną pozycyjną, w której natarcie resortu rozwoju zostało wyhamowane przez zwarty front tzw. Polski resortowej.
O co idzie ta walka? Czemu tak twardo sprzeciwiają się urzędnicy? Pakiet „100 zmian dla firm" został skonkretyzowany w postaci m.in. projektu ustawy o zmianie niektórych ustaw w celu poprawy otoczenia prawnego dla przedsiębiorców. Za tą trudną nazwą kryje się wiele oczekiwanych przez pracodawców zmian, które pozwolą ograniczyć zbędne koszty i ułatwią prowadzenie biznesu.