Rynek inwestycyjny wyraźnie spowolnił, także w segmencie biurowym – ale nie zamarł. Pośredniczyliście w około jednej trzeciej transakcji kupna sprzedaży biurowców w tym roku. Czego poszukują inwestorzy – i jacy to są inwestorzy?
Jedne z pierwszych transakcji to sprzedaż Wola Retro i Celebro w Warszawie. To przykłady klasycznych transakcji, czyli deweloper po wybudowaniu i wynajęciu sprzedaje do funduszu inwestycyjnego. Natomiast dwie ostatnie transakcje odbyły się w obrębie Służewca i dotyczą nieruchomości biurowych, których funkcja w przyszłości może się zmienić. Mowa o budynkach przy ul. Obrzeżnej i Cybernetyki.
Jeżeli chodzi o kapitał, to nabywcami w pierwszych transakcjach, które wymieniłem, były podmioty węgierski i litewski. Ostatnie dwie transakcje to kapitał polski.
Generalnie widzimy duży udział funduszy z Europy Środkowo-Wschodniej, a jeżeli chodzi o kapitał rodzimy, to można go podzielić na dwie grupy: firmy z polskim kapitałem, które szukają okazji i wykorzystują spowolnienie, które widzimy, są w stanie oszacować odpowiednie ryzyko, zabezpieczyć finansowanie i sfinalizować dobrą transakcję. Druga grupa to family offices – zamożne osoby, które też szukają dodatkowych opcji inwestycyjnych. Obecny rynek, który może wydawać się mniej atrakcyjny dla dużych inwestorów, stwarza takie szanse i myślę, że będzie to wykorzystywane.
Żeby biurowiec był klasycznym produktem inwestycyjnym, musi mieć najemców płacących czynsze. Jak ocenia pan w tej chwili perspektywy rynku najmu w czasach po pandemii – większej elastyczności, pracy hybrydowej?