Domy w Afryce

Na 27 tys. akrów prywatnego afrykańskiego rezerwatu oferowane są domy w niewielkich osiedlach. Tuż obok pasą się zebry i antylopy.

Aktualizacja: 08.06.2014 16:42 Publikacja: 08.06.2014 15:55

Domy w Afryce

Foto: Bloomberg

Już od dzieciństwa Mark Rutherfoord chciał być właścicielem parku safari. Było to niemożliwe, dopóki nie spotkał i nie ożenił się z Wendy Trees, nowojorską specjalistką reklamy. Wtedy jego marzenia zaczęły się spełniać - czytamy na łamach "New York Timesa".

Dziś małżeństwo jest w posiadaniu parku safari Gondwana Game Reserve. To 27 tys. akrów prywatnego rezerwatu, który oferuje turystykę safari i domy w niewielkich osiedlach. Posiadłość ok. 200 mil na wschód od Kapsztadu, reklamuje się jako jedyny spośród pięciu największych parków safari w okolicach przylądka ze swobodnym dostępem.

Zamieszkać na pustyni

Rezerwat porasta bogata roślinność, kwitnąca na żółto i fioletowo przez okrągły rok, i której wegetacja zdaniem World Wide Fund for Nature jest zagrożona - piszą dziennikarze "New York Timesa".

Pan Rutherfoord spotkał swą przyszłą żonę w 2003 roku, kiedy jeden z jej klientów nagrodził ją wycieczką do rezerwatu Kalahari. Poproszono Rutherfoorda, aby pełnił rolę gospodarza dla niektórych grup. I wtedy właśnie poznał panią Trees, kiedy wsiadła do jego land rovera. Cztery miesiące później para mieszkała już razem na pustyni.

- To był dla nas magiczny czas beztroski i mieszkania w tak pięknej, odległej okolicy - wspomina pani Rutherfoord. I ten czas stał się katalizatorem tworzenia Gondwany. - Naprawdę chcieliśmy, by także inni ludzie, tak jak my, doświadczyli przyrody u swoich wrót jako mieszkańcy, a nie tylko jako wycieczkowicze - tłumaczy. Pan Rutherfoord rozważał zakup taniej ziemi, na której mógłby stworzyć park safari w Zambii, Mozambiku lub w Malawi, ale marketingowy instynkt jego żony zaprowadził ich w okolice Zachodniego Przylądka w południowo-zachodnim rogu Południowej Afryki, gdzie znajduje się także Garden Route, popularne miejsce wakacji wśród turystów.

Mała grupa członków rodziny i przyjaciół zgromadziła początkowy kapitał inwestycyjny, ale para wciąż zabiegała o pieniądze, by sfinansować całość obliczonego na wiele milionów dolarów projektu. Rozwiązanie znaleźli wtedy, gdy ojciec pani Rutherfoord zabrał ich do Illinois, gdzie mogli obejrzeć tamtejszy projekt ochrony przyrody.

Lake Forest Open Lands Association, organizacja non profit, skupuje miejskie nieużytki i przywraca je do stanu naturalnego, finansując projekt ze składek członkowskich, darowizn i ze sprzedaży ziemi prywatnym osobom z przeznaczeniem na małe projekty deweloperskie.  W 2004 roku para kupiła pierwszą z ośmiu farm, które dziś tworzą rezerwat. Zdecydowała, by włączyć do projektu budowę małych osiedli. Na 30-milowym obszarze doprowadziła pod ziemią elektryczność i wodę, a już rok później zaczęła przyjmować zamówienia na domy.

96  działek pod budynki jednorodzinne, spośród których 81 już sprzedano, zostało rozmieszczonych w pięciu narożnikach parku, pozostawiając korytarze dla swobodnego przemieszczania się zwierząt. Cztery spośród pięciu obszarów pod domy mieszkalne ogrodzono, by zapewnić ich właścicielom bezpieczeństwo i chronić ich przed drapieżnikami. - Ogradzamy ludzi - mówi pani Rutherfoord. - Jedynym wyjątkiem jest Fynbos Camp w pobliżu Kwena Lodge, 14-pokojowego hotelu, otwartego w 2010 roku.

Działki pod budowę

Każda z 2,47 - akrowych siedzib ma swobodne prawo do wyznaczenia 300 mkw. działki budowlanej, a reszta dzierżawionej ziemi jest przeznaczona do użytku przez właścicieli domu i można na niej uprawiać miejscową roślinność, jak np. żółte drzewa, dzikie śliwy czy jesiony z miejscowej plantacji hodowlanej. Właściciele mogą wybrać wykonawcę czy firmę budowlaną rekomendowaną przez Rutherfoordów lub realizować własny projekt. Ale tylko wtedy, jeśli mieści się to ściśle w miejscowych planach ochrony środowiska i wytycznych architektonicznych.

Pani Rutherfoord opisuje, że wille mieszkalne zostały wtopione w krajobraz, poprzez ograniczenie ich wysokości do ok. 6,6 m. Wiele z nich ma typowe afrykańskie pokrycia dachu, chociaż dopuszczalne są także dachówki z łupków albo ceramiczne. Metalowe ramy okien i faliste dachy są dozwolone tylko wtedy, kiedy pomalowane są na specyficzny brąz, pozwalający im wtopić się w otoczenie.

Dzierżawa siedziby to co najmniej 1 mln randów, czyli 93 tys. dol. Budowa trzy, - czterosypialnianej willi to co najmniej 3,5 mln randów. Typowa willa zwrócona jest ku północy i zbudowana na planie litery U, z dwoma skrzydłami sypialnianymi, które chronią wewnętrzne patio z kominkiem przed wiatrem. Właściciele domów płacą miesięcznie 2,4 tys. randów za usługi, wśród których są klub mieszkańców, woda pitna, ochrona, czy prawo do korzystania z pojazdów na terenie rezerwatu.

Rutherfoordowie chcą, by właściciele domów czuli się częścią parku safari, dlatego raz do roku organizują wspólny weekend, a od czasu do czasu imprezy w rodzaju “Throttle the Wattle,” czyli pielenie chwastów.

Kupują zwierzęta

Wielu właścicieli domów utrzymuje zwierzęta, m.in. nosorożce i żyrafy, żyjące w rezerwacie. Rein van der Horst i Arnie van Opstal, którzy mają dom na obszarze Milkwood Valley, nie tylko kupili dwa hipopotamy, ale też uzdatnili źródło wody, z którego czerpią ją do swojego jacuzzi. Planowali  zakup winnicy w Franschhoek, w okolicach Kapsztadu, ale zmienili zdanie pod wpływem opinii przyjaciela. - Wydzierżawił on ziemię w Gondwanie, i powiedział, że jest tam tak pięknie, że nie mamy żadnego innego wyboru, jak tylko kupić nieruchomość właśnie tam - mówi na łamach "New York Timesa" Van der Horst z firmy consultingowej Genpact Africa.|

Siedziba, którą kupili w 2007 roku, jest na spacerowym obszarze rezerwatu. To pasmo ziemi wielkości 2,5 tys. akrów, z podwyższonym ogrodzeniem, by właściciele domów i turyści moli bezpiecznie jeździć na motocyklach, rowerach i łowić ryby podczas pikników.
W 2012 roku para zainwestowała w sąsiednią działkę, na której stanął drugi dom - z 250  mkw. powierzchni mieszkalnej i 100-metrowymi tarasami.

Przyjeżdżają tu w każdy weekend ze swojego domu w Johannesburgu i spędzają większość wakacji w Gondwanie. - Uwielbiamy siedzieć na naszym tarasie i podziwiać zebry pijące wody z naszego źródła i antylopy pasące się w naszym ogrodzie - opowiada Van der Horst. - Jeden z zabawniejszych momentów był wtedy, gdy struś zaczął uderzać do okna, w którym ujrzał swoje oblicze.

Już od dzieciństwa Mark Rutherfoord chciał być właścicielem parku safari. Było to niemożliwe, dopóki nie spotkał i nie ożenił się z Wendy Trees, nowojorską specjalistką reklamy. Wtedy jego marzenia zaczęły się spełniać - czytamy na łamach "New York Timesa".

Dziś małżeństwo jest w posiadaniu parku safari Gondwana Game Reserve. To 27 tys. akrów prywatnego rezerwatu, który oferuje turystykę safari i domy w niewielkich osiedlach. Posiadłość ok. 200 mil na wschód od Kapsztadu, reklamuje się jako jedyny spośród pięciu największych parków safari w okolicach przylądka ze swobodnym dostępem.

Pozostało jeszcze 90% artykułu
Nieruchomości
Wielka płyta w nowej odsłonie
Nieruchomości
Nowe inteligentne osiedla
Nieruchomości
Holcim: stworzyliśmy kompletny system do termomodernizacji budynków
Nieruchomości
Warszawa: Tam, gdzie mieszkali radzieccy dyplomaci, powstaną mieszkania komunalne
Nieruchomości
All.inn. W Gdańsku rosną nowe pokoje dla studentów