Przy współczesnym ognisku, które zamiast ogniem iskrzy elektrycznością, wciąż słuchamy mitów. A czasami zamiast nich jazzu. Gatunek ten przez lata stworzył własną mitologię. Bo weźmy za przykład standardy jazzowe, które słyszał pewnie każdy, kogo na dłużej pochłonął ten gatunek. Utwór "Summertime", który skomponował George Gershwin w 1934 roku do opery "Porgy and Bess", może nie okazał się od razu hitem, jednak liczba odnotowanych nagrań przez wytwórnie przewyższa już tysiąc. A trzeba pamiętać o tym, jak ten utwór ewoluował w formie. Bo oryginalne "Summertime", prowadzone przez George Gershwina, to operowa opowieść o życiu, spokojna, nieco melancholijna. Jednak daleko mu do chaotycznej, pełnej nagłych zrywów w instrumentalnej interpretacji Johna Coltrane. A z drugiej strony nowe brzmienie utworu odkrył Charlie Parker, u którego zachowała się symfoniczna narracja, ale świadomie zaburzona jest ona dominacją instrumentów dętych. Z kolei wykonanie Milesa Davisa to klasyka i styl, które rozbrzmiewają przez jego wszystkie albumy. A Erroll Garner? Jego fortepianowe malowanie muzycznymi plamami pokazuje, że można stworzyć z "Summertime" abstrakcyjny obraz, który po prostu jest, nie trzeba go rozumieć. I interpretacji tego utworu jest o wiele więcej, każdy muzyk pokazał w nim swój indywidualny styl, którego często na próżno szukać w muzyce rozrywkowej.